46,5 km wkoło Manhattanu

20 Bridges Swim to maraton polegający na opłynięciu wkoło nowojorskiego Manhattanu. Mogę się tylko domyślać, że nasuwa Wam się pytanie ile to było kilometrów?! Odpowiedź brzmi: 46,5 km, które pokonałam w czasie 7 h 7 min 34 s. Z początku ten dystans, może wydawać się spory, jednak nie było aż tak źle, ponieważ maraton był rozgrywany po rzece. Co prawda trochę z prądem i trochę pod prąd, ale o tym w dalszej części opowieści.

W Nowym Jorku pojawiłam się na cztery dni przed przeprawą, aby zdążyć zaklimatyzować się w nowym miejscu. Po wylądowaniu odprawa poszła dość sprawnie, w związku z tym szybko dotarliśmy do hotelu. Piszę dotarliśmy, ponieważ do Stanów poleciałam wraz z Ciocią i jej rodziną, więc było nam raźniej J.  Oczywiście nie mogło być spokojnie i już pierwszego dnia, a tak w zasadzie pierwszej nocy mieliśmy małą przygodę.

Położyliśmy się spać ok godziny 24.00, a zaledwie 3 godziny później obudził Nas alarm przeciwpożarowy i głos dobiegający z głośnika „Fire attention”. Nie zastanawiając się zbyt długo po prostu zaczęliśmy ewakuować się z budynku. Myślę, że wszyscy poczuliśmy lekki przypływ adrenaliny i szybko zaczęliśmy schodzić po schodach z 29 piętra. Kiedy już wyszliśmy na zewnątrz i ujrzeliśmy strażaków opartych o wozy poczuliśmy ulgę, ponieważ nie wyglądało to tak jakby byli bardzo przejęci. Najważniejsze, że pożaru nie było. Pomimo faktu, że już wszystko było w porządku, musieliśmy przez jakiś czas pozostać przed budynkiem, po czym w końcu wróciliśmy do pokoju, ale już windą i na reszcie mogliśmy odpocząć po podróży.

FDNY-New York Fire Department

Przez te kilka dni trenowałam na basenie na East 54 oraz trochę zwiedziłam Manhattan. Między innymi wraz z resztą ekipy  weszliśmy na Top of the Rock, jeden z wyższych budynków na Manhattanie, który ma 259 m wysokości. Wchodziłam tam z myślą, że zobaczę gdzie zaczyna się i kończy trasa 20 Bridges Swim. Widziałam jednak tylko początek i chyba dopiero wtedy uświadomiłam sobie, że mam kawał drogi do przepłynięcia.

Od lewej: A.Bednarek, S.Konieczny, K.Konieczny, J.Konieczny

 Na dzień przed płynięciem umówiliśmy się z kilkoma pływakami, którzy również brali udział w maratonie 20 Bridges Swim, na wspólny trening przy Brighton Beach. Pojechałam tam metrem, ponieważ, wcześniej wspomniana plaża znajdowała się na Brooklynie. Tam poznałam Kerry Yonushonis, Boba Tarra, Alessandrę Cimę oraz zawodnika z Chin, który podpisał się literami z chińskiego alfabetu, dlatego mówiliśmy na niego Chineese Men J, później dowiedzieliśmy się, że nazywał się Suwei Chen. Przepłynęliśmy się wzdłuż plaży, dopływając do Coney Islan, czyli półwysep wysunięty w głąb Oceanu Atlantyckiego, który słynie z szerokiej piaszczystej plaży oraz parków rozrywki. Kiedy wyszliśmy z wody dostałam od Aleksandry wstążkę, z której robi się bransoletkę i wiąże się ją na 3 supełki a przy robieniu każdego supła wypowiada się jedno życzenie. Potraktujcie to jako ciekawostkę, ponieważ wstążki te są tradycyjną pamiątką z Salvadoru  w stanie Bahia w Brazyli. Na wstążce widnieje napis „Lembeanca dosenhor do bpnfim da bahi”, co oznacza „Pamiątka z kościoła Pana Dobrej Śmierci z Bahia”. Tak poznałam pierwszych zawodników.

Od lewej: A.Cima, A.Bednarek, K.
Yonushonis, B.Tarr, S.Chen

Teraz pozostało mi odpocząć i przygotować się do startu. Po południu poszłam do sklepu, aby kupić wszystkie potrzebne rzeczy na przeprawę, później wróciłam do hotelu, zaczęłam się pakować i wieczorem zrobiłam krótką odprawę mojemu supportowi, ponieważ pierwszy raz mieli uczestniczyć w takiej przeprawie. Kiedy opowiadałam Wujkowi i Kubie o moim planie płynięcia, zatrzymaliśmy się przy punkcie, w którym napisałam, że kiedy będzie mi się wydawało, że nie dam rady, ponieważ będę zmęczona, to aby nie wyciągali mnie od razu z wody tylko dali mi szansę, aby to przemyśleć i mnie zmotywować. Ten podpunkt pisałam w oparciu o słowa Bogusia Ogrodnika, który rok wcześniej przed przeprawą przez Jezioro Tahoe powiedział, że mamy zrobić wszystko, aby nie wyszedł z wody, gdy będzie zmęczony i że widzimy się na drugim brzegu J. Wtedy Wujek powiedział, że jak będzie widział, że będę zmęczona to od razu mnie wyciągnie z wody. Pomyślałam sobie, że mam większą motywację, aby jednak nie marudzić za bardzo :-). Później posłuchałam kilku swoich ulubionych utworów i poszłam spać, ponieważ następnego dnia zawodnicy musieli się stawić w biurze zawodów o 5.45.

Chwilę przed tym zdjęciem powiedziałam: Hmm, chyba chciałabym już to zacząć płynąć 🙂

Obudziłam się ok 5.00 i poczułam lekki stres jak to przed zawodami bywa i mogę Wam zdradzić, że świetnym sposobem na jego rozładowanie jest puszczenie sobie piosenki z Chubbiego Checkera „Let’s Twist Again” z teledyskiem i próbować go naśladować :-). Na śniadanie zjadłam owsiankę i wypiłam herbatę z cukrem. Przygotowałam sobie dwa bidony z piciem na przeprawę założyłam plecak na plecy i poszłam po chłopaków. Razem udaliśmy się do portu przy Battery Park, gdzie odebraliśmy pakiety startowe i czekaliśmy na spotkanie z obserwatorem oraz kapitanem łodzi. W między czasie przywitałam się z Jammie Monahan, którą poznałam podczas Zimowego Pływania. Jednak tym razem pełniła rolę obserwatora Catherine Breed.

Hudson River
20 Bridges Swimmer 13.08.2019

Kiedy załadowaliśmy się na łódź, popłynęliśmy do miejsca startu. Zapowiadał się ciepły i słoneczny dzień. Jedyna rzecz, która mnie wtedy zaniepokoiła to fale na rzece Hudson, które dla pływaka za burtą były duże i krótkie co mogło utrudnić płynięcie. Jednak Hudson był później, ponieważ maraton zaczynał się na rzece Harlem tuż przy Mill Rock. Startowałam w 6 ostatniej serii o 9.05 wraz z Bobem oraz Catherine. W miejscu startu poznałam swojego kajakarza Terrego O’Malleya, który wcześniej kontaktował się ze mną i prosił, abym mu przedstawiła plan przeprawy. Dowiedziałam się w tedy również, że eskortował Aleksandra Dobę przy wyjściu z portu, gdy rozpoczynał swoją przeprawę przez Atlantyk.

Ok 9.02 wskoczyłam do wody, przybiliśmy sobie piątki z zawodnikami z mojej serii i wystartowaliśmy na sygnał trąbki.

Nie znam jeszcze dokładnej rozpiski z prądami jakie występowały na mojej trasie, jednak początkowo czułam, że woda mi nie sprzyja. Trwało to jednak krótko. Później jedynymi miejscami, gdzie rzeka mnie spowalniała były w okolicach mostów, ponieważ tam powstawały małe zawirowania, ale to wszystko było do przejścia. W początkowej części maratonu miałam wrażenie, że zwiedzam Manhattan od strony wody, ponieważ z perspektywy pływaka położonego w płaszczyźnie poziomej widok miasta z wysokimi, przeszklonymi wieżowcami, stadionu najsłynniejszej drużyny amerykańskiej Yankees oraz każdego z mostów sprawiały obraz potężnej metropolii. Raz kajakarz powiedział do mnie, że nie muszę brać wdechu do przodu i mogę nawigować się tylko na niego, a ja mu odpowiedziałam, że wiem, ale tu jest tak ładnie :-).

Na początku co trochę przepływałam pod jakimś mostem. Wiedziałam, że na trasie było 20 mostów, więc z początku je liczyłam, a potem się pomyliłam i nie pamiętałam czy to był 14 a może 15, w każdym razie pomyślałam sobie, ale fajnie już mam za sobą ok 15 mostów jeszcze tylko 5. Jednak tu właśnie zaczynały się schody, a dokładnie od Spuyten Duyvil Bridge. To miejsce nazywa się Wrotami Piekieł, ponieważ woda ma tam bardzo wysoki poziom, co dało się zauważyć, ponieważ płynęłam prawie pod samym mostem. Bywa tam tak, że łódka musi się na chwilę zatrzymać, zostawia zawodnika oraz kajakarza a następnie Nas dogania. Występują tam również małe zawirowania i woda zaczyna bardziej falować, ponieważ w tamtym miejscu wpływa się na rzekę Hudson. Jest to bardziej dzika część Manhattanu, na której znajdują się głównie drzewa i skały. Ma to swój urok.

Columbia University „C Rock”
Sputen Duyvil Bridge (zdjęcie z google grafika)

Jednak duże wrażenie zrobił na mnie obraz, który ujrzałam po wypłynięciu zza zakrętu. Był to ogromny, przechodzący przez całą szerokość rzeki Hudson most wiszący, noszący nazwę Washington Bridge. Był on duży dlatego widziałam go z daleka za lekką mgłą, a kiedy przepływałam centralnie pod nim, gdy brałam wdech na lewą stronę widziałam dwie kolumny podtrzymujące most, pomiędzy nimi jaką siatkę a za siatką drzewa i kwiaty. Wyglądało to jak wejście do księgi dżungli co sprawiało interesujący widok.

Washington Bridge

W sumie powinnam powiedzieć, że od tego miejsca schody zaczęły robić się bardziej strome, gdyż przestalam widzieć kolejne mosty, co świadczyło, że przede mną jeszcze sporo pracy, a fale zaczynały doskwierać jeszcze bardziej a w szczególności, gdy na trasie przepływały jachty i motorówki. Co prawda kajakarz i łódź asekurująca starali się mnie trochę zakrywać, jednak nie zawsze było to możliwe. Nie będę ukrywać, że do póki nie jestem bardzo zmęczona to lubię takie warunki. Podczas wyścigu śmiałam się, że tutaj jest jak na rollercoasterze. Tutaj ważna wskazówka, ponieważ przy piciu oraz jedzeniu w takich warunkach warto odwrócić się tyłem do fali, będzie zdecydowanie łatwiej.

Tak już płynęłam prawie do końca. Jednak chwila, ja tu zaczynam pisać o końcu a jego jeszcze długo nie było widać od wcześniej opisywanego momentu :-).

Za Washington Bridge zaczęłam widzieć już dość wyraźnie amerykańskie kamienice z czerwonej cegły a zaraz za nimi manhatańskie drapacze chmur za lekką mgłą. Bardzo ucieszył mnie ten widok, ponieważ wydawało mi się, że  stamtąd jest już blisko. No właśnie, tylko mi się tak wydawało, ponieważ widząc Empire State Building, który ma ok. 381 m wysokości, widziałam go naprawdę z daleka i przez długi czas J.  Wtedy czułam się już trochę zmęczona i tradycyjnie zaczęły boleć mnie ręce w okolicy bicepsów, tricepsów oraz nadgarstki. Jednak nie trwało to długo, ponieważ w pewnym momencie wpłynęłam w nurt rzeki i poczułam na skórze zdecydowanie chłodniejszą wodę niż wcześniej co znieczuliło mi bolące części ciała. Zrozumiałam wtedy o co chodziło Bogusiowi, kiedy przed startem rozmawialiśmy i udzielał mi rad. Jedną z nich było to, abym obserwowała jak płynie woda, abym ją poczuła. Wracając do zimnego prądu czułam, że gdy w niego wpływałam poruszałam się szybciej. W momencie, gdy woda robiła się cieplejsza automatycznie płynęłam trochę wolniej, w związku z tym ponownie szukałam chłodniejszego prądu.

Manhattan widziany z Hudson River

Generalnie podczas dystansu nie spotkałam jakiś większych przygód. Zaskoczyła mnie jedna rzecz, ponieważ pomimo 30 stopni na dworze oraz 23-21 w wodzie nie spodziewałam się kryzysu termicznego. Nie było mi bardzo zimno, jednak pod koniec trasy poczułam, że jest mi chłodno. Myślę, że głównie zmęczenie przyczyniło się do tego odczucia, dlatego uważam, że bez względu na panujące warunki, podczas dłuższej przeprawy nie zaszkodzi mieć na łodzi termos z ciepłą herbatą.

Podczas pływania na otwartych akwenach trzeba być gotowym na wszystko, ale trzeba również znaleźć sposób, aby sobie poradzić ze wszystkim. Ja zazwyczaj nucę sobie w głowie ulubione utwory, przypominam sobie jakieś fajne sytuacje z życia, podziwiam widoki, które dodają otuchy. W przypadku tej przeprawy moją piosenką przewodnią była „Bitwa” (szanty), ale również wcześniej wspomniane Let’s Twist Again, Parostatkiem w piękny rejs, który śpiewałam wraz ze znajomymi przed wylotem, więc gdy wizualizowałam sobie tą scenę od razu zachciało mi się śmiać.

Myślę, że super wspomnieniem zostanie widok Statuy Wolności przy wdechu oraz w końcu tego upragnionego Mostu Brooklyńskiego, który już znajdował się na East River, co świadczyło o końcówce maratonu. Kolejnym aspektem, który na chwilę odciągnął moje myśli od tego, że jest ciężko, były lądujące i startujące helikoptery, znajdujące się tuż obok miejsca, w którym płynęłam.

Brooklyn Bridge z dedykacją dla Ignacego Pianko 🙂

Co prawda rzeka cały czas falowała, jednak, gdy zobaczyłam kawałek zardzewiałej kraty znajdującej się przy Mill Rock, symbolizujący koniec 46,5 km maratonu pływackiego, zapomniałam o wszystkim i finiszowałam przez ok 2 km Ed Koch Queensboro Bridge .


Ed Koch Queensboro Bridge

Przecinając linię mety usłyszałam trąbkę i widziałam jak mój kajakarz Terry O’Malley podnosi wiosło do góry. Byłam mega zadowolona, że dałam radę. Skończyłam wyścig na 2 pozycji wśród kobiet z czasem 7 h 7 min 34 s. Cieszyłam się nie dlatego, że byłam zmęczona i w końcu mogłam odpocząć tylko dlatego, że jakoś tym razem miałam obawy, że podczas pierwszego jakiegoś kryzysu poddam się, ponieważ ostatnio dość sporo czynników zakłócających dobiegało do mojej głowy, a przecież głowa to podstawa. Było to dla mnie zakończenie ciężkiego etapu przygotowań.

Po chwili dopłynęłam do łodzi i mój obserwator Richard Clifford wręczył mi medal. Przybiłam z wszystkimi piątki i ruszyliśmy z powrotem do portu, ponieważ tam już czekała na Nas Ciocia Basia ze Stasiem. Kiedy dotarliśmy już do Battery Park, poszliśmy coś zjeść i wróciliśmy do hotelu. Tej nocy na Manhattanie podobno nie było prądu, jednak możecie mi wierzyć, że za dobrze mi się spało, by to odczuć .

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *