Szkoła przetrwania na wodach otwartych, a może po prostu porządne sprawdzenie umiejętności pływaków długodystansowych na wodzie otwartej?! Ujmując to w skrócie po prostu mała pływacka przygoda! Taką właśnie można było przeżyć na zawodach Worthersee Swim Austria na jeziorze Worthersee, które odbyły się 5-6.09.2020 r w Klagenfurcie.
Do Klagenfurtu dotarłam 5 września późniejszym popołudniem, aby na spokojnie zapoznać się z miejscem startu oraz trasą wyścigu na dystansie 17 km. Wraz z moją Trenerką Panią Danutą Jagiełło zostawiłyśmy rzeczy w pokoju i poszłyśmy nad jezioro, które wywarło na mnie duże wrażenie. Worthersee to największe pod względem powierzchni jezioro w Karyntii otoczone górami. Akwen wypełnia krystalicznie czysta woda co sprawia, że jest to przyjazne środowisko dla zwierząt wodnych o czym świadczy występowanie wielu gatunków ryb widocznych na brzegu. Krótko mówiąc to miejsce mnie zauroczyło.
Wracając jednak do samych zawodów na początku wspomniałam, że była to mała pływacka przygoda, dlatego czuje się teraz zobowiązana do odpowiedzenia na pytanie „Dlaczego?”.
W niedzielę 5 września większość zawodników spotykała się w Strandbad Klagenfurt, gdzie docelowo znajdowała się meta wyścigu. Stamtąd autokarem pojechaliśmy na drugą stronę jeziora do miejsca startu w Velden. Tam mieliśmy czas na przygotowanie się do startu w związku z tym przebrałam się, zrobiłam krótką rozgrzewkę, dokończyłam pić przygotowane wcześniej węglowodany, przygotowałam sobie boję i włożyłam dwa żele energetyczne z elektrolitami firmy OTE. Mówię o tym, ponieważ wiem, że czasami ciężko dobrać odżywki, po których dobrze będzie się wykonywało wysiłek fizyczny. W moim przypadku po różnych testach żele OTE okazały się jedynymi, po których nie dopada mnie zgaga, co więcej nie trzeba przepijać ich wodą, dlatego są łatwe do zjedzenia podczas wysiłku.
Na odprawie powiedziano Nam, że na początku mamy kierować się na cypel dobrze widoczny z brzegu. Zaraz potem miał znajdować się pierwszy pomost żywieniowy, z którego powinniśmy kierować się na lewy brzeg i na ok. 8 km , powinna znajdować się pierwsza boja nawigacyjna. Z taką wiedzą wskoczyłam do wody po wyczytaniu i ruszyłam przed siebie. Pomimo braku bojek, cypel był na tyle dobrze widoczny, że nawigacja również nie sprawiała mi dużej trudności. Odcinek do pierwszego pomostu żywieniowego minął mi bardzo szybko i przyjemnie. Kiedy tam dotarłam popełniłam pierwszy błąd, ponieważ tylko się napiłam. Nie miałam potrzeby przyjmować wtedy pożywienia, z perspektywy czasu wiem, że powinnam to zrobić, ponieważ drugi pomost znajdował się dopiero w okolicach 13 km.
Kiedy odpłynęłam od pomostu poczułam się zdezorientowana, ponieważ zauważyłam wyspę i nie wiedziałam czy płynąć na lewą stronę jeziora czy na prawy brzeg wyspy, będący jednocześnie lewym brzegiem trasy. Wybrałam drugą opcję, ponieważ wydała mi się bardziej prawdopodobna. Wtedy właśnie poczułam pierwszy kryzys związany z tym, że nie wiedziałam, czy w ogóle jestem na trasie i czy nie zostanę zdyskwalifikowana. Z drugiej strony nie widziałam żadnych sędziów, którzy mogliby to zrobić i podbudowałam się w momencie, kiedy spotkałam Christofa Wandratscha, znajomego z zimowego pływania, który zapytał mnie czy wiem gdzie płynąć? Ja wtedy odpowiedziałam, że nie wiem i zapytałam jego o to samo. Oczywiście odpowiedź również brzmiała nie. Pośmialiśmy się chwilę i postanowiliśmy trochę popłynąć razem, aby było raźniej. Choć trasa była stosunkowo prosta, ponieważ polegała na przepłynięciu z jednego krańca jeziora na drugi, pierwszy raz poczułam się zgubiona na środku otwartego akwenu.
Z Christofem płynęliśmy razem może przez jakieś 30 min, dostrzegliśmy pierwszą boję, co uradowało mnie niezmiernie, gdyż wiedziałam, że jestem na trasie. Później się rozdzieliliśmy, po kolejnych 20, a może 30 minutach znaleźliśmy się ponownie, a potem dopadł mnie poważny kryzys i zostałam w tyle. To był moment, kiedy chciało mi się jeść, pić, drugiego brzegu wciąż nie widziałam i jedyne no chciałam wtedy zrobić to stanąć i wyjść, ale było zbyt głęboko, więc postanowiłam płynąć dalej. Przyjęłam wtedy pierwszy żel, to było na ok. 10 km, który dodał mi trochę energii. Czas ciągnął się dla mnie w nieskończoność, w mojej głowie pojawiła się obawa, że przegapiłam drugi pomost żywieniowy. W związku z tym przyjęłam połowę drugiego żelu i napiłam się wody z jeziora, ponieważ dzień wcześniej dowiedziałam się, że jest zdatna do picia. Trudno mi powiedzieć ile czasu jeszcze płynęłam w lekkim marazmie. Nie mogło to jednak trwać bardzo długo, ponieważ dopływając do kolejnej boji nawigacyjnej usłyszałam dźwięk gwizdków. Zatrzymałam się i dostrzegłam pomost żywieniowy ok 100 m dalej. Ucieszona skierowałam się w tamtą stronę. Widziałam, że muszę uzupełnić utracone związki, dlatego zjadłam wszystko co dla mnie przygotowano: banana, batona i napój. Wtedy momentalnie poczułam, że mam energię płynąć. Nadal bolały mnie łopatki, ramiona, łokcie i nadgarstki. Tak już mam przy długich dystansach, ale zasada jest taka, że jak już zacznie boleć to boli, tylko trzeba to przezwyciężyć. Posiłek i picie dało mi po prostu energię, dzięki której równym tempem ruszyłam w kierunku mety, która znajdowała się już za ok. 3,5 km.
Kawałek za pomostem spotkałam znajomego Remigiusza Gołębiowskiego oraz Emmę, z którymi reprezentowaliśmy na tych zawodach Worthersee Team. Oni rywalizowali na dystansie 9 km, który rozpoczynał się z innego miejsca na jeziorze Worthersee. Wiedziałam, że będą już zaczynać finiszować, dlatego pomyślałam, że dobrym pomysłem będzie dotrzymać ich tempa choć przez chwilę. Okazało się być to dobrym pomysłem, ponieważ na metę wpłynęłam krótko za nimi. Nie miałam pojęcia ile osób z mojego dystansu przepłynęło przede mną a ile za mną, nie znałam od razu swojego czasu ani miejsca jakie zajęłam. Mam jednak wrażenie, że wtedy nie było to dla mnie istotne. Ciszyłam się, że dotarłam do celu i nie poddałam się w trakcie. Cieszyłam się, że stawiłam czoła przeszkodom jakie mnie spotkały.
Długi dystans nie zawsze jest dobrze widoczny dla widzów stojących na brzegu. Tak było też w tym przypadku, ponieważ kibice mogli obserwować jedynie finisz zawodników. Pomimo to nic mnie tak bardzo nie motywuje do płynięcia jak świadomość tego, że na drugim brzegu ktoś na mnie czeka. Zawsze to był mój Tata lub Mama. Tym razem to czekała moja Trenerka, która pierwszy raz była ze mną na tego typu zawodach, co sprawiło mi chyba największą radość z tego całego eventu.
Kiedy już się trochę ogarnęłam poszłam zorientować się jaki miałam czas. Okazało się, że sezon zakończyłam bardzo miło, ponieważ zdobyłam złoty medal z czasem 5 h 1 min. Co więcej w klasyfikacji ogólnej jako Worthersee Swim zdobyliśmy pierwsze miejsce.
Teraz czas myśleć nad planem zimowym, który niekoniecznie będzie łatwy ze względu na panującą pandemię, jednak letnie wyczyny też stały pod znakiem zapytania, a jednak wiele w tym roku przepłynęłam. Podsumowując, jedno jest pewne, opisywane zawody wzbogaciły mnie o nowe doświadczenie, jak również wzmocniły we mnie cechy potrzebne każdemu sportowcowi.