Pamiętam, gdy pewnego dnia, na ok. trzy tygodnie przed wyjazdem do Folkestone siedziałam z Mamą przy stole i zastanawiałam się, czy powinnam w tym roku podjąć próbę przepłynięcia wpław Kanału La Manche. To był czas, podczas którego wielokrotnie przeskakiwałam przez kłody rzucane pod nogi. Co więcej, obostrzenia spowodowane pandemią dodatkowo utrudniały organizację wyjazdu nad Kanał. Do tego wszystkiego nałożył się ogrom pracy na moich studiach oraz zmęczenie spowodowane treningami. Jednocześnie zdawałam sobie sprawę z tego, że za wiele negatywnych myśli w mojej głowie odpowiadał stres i wiedziałam, że nie warto się poddać na ostatniej prostej. Chociaż można się pokusić o stwierdzenie, że cały wyjazd wisiał na cieniutkiej nitce to 9 lipca 2021 roku wraz ze Zbyszkiem Sajkiewiczem, który stanowił część mojej załogi, wyruszyliśmy do Wielkiej Brytanii, abym mogła podjąć próbę przepłynięcia wpław Kanału La Manche.
Kiedy dotarliśmy na miejsce musieliśmy podjąć się kilkudniowej kwarantannie. Spowodowało to, że przez kilka pierwszych dni wykonywałam trening jedynie na lądzie, aby utrzymać formę, ponieważ mogliśmy wychodzić z domu tylko, gdy musieliśmy wysłać testy covidowe. Było to pewne utrudnienie, ale starałam się wyciągnąć jak najwięcej korzyści z tej sytuacji. W związku z tym szczególnie dbałam o swój wypoczynek, aby wysypiać się, dobrze się odżywiać, częściej uśmiechać i nastawiać jak najbardziej optymistycznie. Kiedy po sześciu dniach nareszcie mogliśmy wyjść z domu, umówiliśmy się w porcie w Dover z Kapitanem Neilem Streeterem, który nawigował mnie podczas przeprawy. Wtedy dowiedziałam się, że być może wyruszymy w niedzielę 18 lipca. Ta data jednak szybko uległa zmianie, ponieważ Kanał La Manche to akwen charakteryzujący się małą przewidywalnością pogody, jak również prądów morskich. W związku z tym pływacy muszą zarezerwować sobie dłuższy czas pobytu nad kanałem, aby w razie załamania pogody wyczekiwać na dogodne warunki.
W moim przypadku nie trwało to długo, ponieważ na weekend pogoda zaczęła się poprawiać. Coraz częściej świeciło słońce, a woda stawała się spokojniejsza. W związku z tym, że miałam wykupiony drugi slot, musiałam jedynie zaczekać, aż zawodnik ze slotem pierwszym podejmie swoją próbę, a potem już była moja kolej. Dwa dni przed startem kapitan napisał do mnie wiadomość uwzględniającą organizacyjne aspekty przeprawy. Mieliśmy spotkać się w porcie w Dover na Granville Dock o 5.30, aby ok. 6.30 rozpocząć przeprawę. Nie będę ukrywać, że czułam lekki stres, a może nawet strach. Bałam się, czy dam radę spędzić tyle czasu w wodzie o temperaturze 16-17°C. Jednocześnie czułam dumę i radość z tego, że po tak długiej trudnej drodze, nareszcie postawię stopę na plaży w Dover i zostanie już tylko, albo aż przepłynąć wpław Kanału La Manche.
Noc przed przeprawą nie mogłam zasnąć. Podejrzewałam, że tak może być, dlatego po prostu leżałam i odpoczywałam. Pamiętam, gdy ostatni raz spoglądałam na zegarek o godzinie 2.00 i pamiętam również swój uśmiech na twarzy, gdy zadzwonił mi budzik o 3.00. Nastąpiła wtedy pełna mobilizacja. Zanim zaczęłam przygotowywać jedzenie włączyłam piosenkę Parostatkiem w piękny rejs, która dodaje mi otuchy przed długodystansowym pływaniem. Potem już tylko było słychać parującą z czajnika wodę oraz łyżki uderzające o szklanki i miski. Przygotowałam na pokład ponad 2l herbaty z imbirem, 1,5l kiślu, 1,5l kaszki oraz 1,5l węglowodanów rozrobionych z aminokwasami. Dodatkowo zabrałam kilka batonów i wodę do przegotowania, gdyby Nam czegoś zabrakło. Wszystko wrzuciłam do pudełka, a potem zrobiłam sobie śniadanie. Zjadłam owsiankę na wodzie z bananem i miodem, wszystko popiłam ciepłą herbatą. W drodze do Dover pomału piłam węglowodany z aminokwasami. Do portu pojechaliśmy taksówką. Kiedy dotarliśmy na miejsce przed bramą do Granville Dock czekała już jedna drużyna, która startowała 30 min przede mną. Tego dnia na kanał wypływało pięć zawodników ze swoimi załogami, dlatego czekając na Kapitana spotkaliśmy jeszcze kilkoro zawodników.
Kiedy Neil Streeter wyszedł nam naprzeciw pozostało już tylko zaczekać na obserwatora i mogliśmy ruszać. Okazało się, że sędzią u mnie na łodzi był sam w swojej osobie Król Kanału La Manche Kevin Murphy. Jest to człowiek, który pokonał ten akwen wpław aż 36 razy. Kiedy zapakowaliśmy wszystkie rzeczy na łódkę Suva, pozostało już tylko wypłynąć na otwarty Kanał La Manche!
Podróż do miejsca startu trwała ok. 40 minut. W tym czasie powtórzyliśmy ze Zbyszkiem jeszcze raz plan płynięcia, ustawiliśmy bidony oraz termosy na pokładzie, posmarowałam się lanoliną, a następnie wskoczyłam do wody, aby dopłynąć do plaży, na której startowałam. Kiedy stanęłam na brzegu, z uśmiechem popatrzyłam w głąb kanału La Manche i pomyślałam: „Dobra Ola, ostatnia krzywa przed Tobą. Baw się dobrze”., podniosłam rękę do góry i wystartowałam na sygnał startowy z łodzi.
Z początku woda wydawała mi się ciepła. Teraz wiem, że to odczucie zawdzięczam adrenalinie, której poziom prawdopodobnie obniżył się po ok. 20 minutach, ponieważ już przed pierwszym karmieniem zaczęłam odczuwać dyskomfort termiczny, towarzyszący mi przez kolejne 10 godzin.
W związku z tym, że wypłynęliśmy stosunkowo wcześnie, słońce dopiero pojawiało się nad horyzontem. Pamiętam to miłe odczucie, gdy brałam wdech na lewą stronę. Miałam wrażenie, jakby słońce otulało ciepłem mój policzek. Tak właśnie mijało mi kilka pierwszych godzin płynięcia. Dopiero po 3h zaczęły się schody. Byłam zmęczona ciągle zmieniającymi się prądami. Co chwila wpływałam z zimnego prądu w ciepły i na odwrót. Warto zaznaczyć, że różnica w temperatura prądów mogła się różnić jedynie o 0,5°C, ale z mojej perspektywy czułam dużą różnicę. O ile przejście z zimna w ciepło było przyjemne to przejście w drugą stronę już nie było miłe. Momentem, który utkwił mi w pamięci był czas, gdy przepływałam przez dywany z glonów. Choć może to brzmieć trochę dziwnie z perspektywy słuchacza to z mojej był to bardzo przyjemny moment, ponieważ glony były nagrzane od słońca. W związku z tym, gdy wpływałam w nie, czułam jakby ktoś przykrył mnie ciepłym kocem.
Z psychologicznego punktu widzenia podzieliłam sobie cały dystans na półgodzinne odcinki i mówiłam sobie, że po każdych 30 minutach zimno się resetuje. Przyjmowałam wówczas ciepłe posiłki. Bardzo dobrą rolę odegrała tutaj herbata z imbirem oraz kisiel. Jednak po pewnym czasie obserwator powiedział Zbyszkowi, że na każdych 2 minutach karmienia tracimy 10 minut, ponieważ prąd spychał Nas wtedy w stronę Morza Północnego. Wtedy Zbyszek postanowił zatrzymać mnie na jedzenie i picie dopiero po 1h.
Straciłam już wtedy rachubę czasu. Nie pamiętałam ile przerw miałam za sobą. Dystans zaczął mi się dłużyć. Było mi zimno i myślałam tylko o ciepłym prysznicu, pod który wejdę po starcie. Kiedy doczekałam się ciepłej herbaty zapytałam Zbyszka dlaczego to pół godziny tak długo trwało?! On poinformował mnie wtedy o tym, że musimy zredukować ilość przerw. Nie podobał mi się wtedy ten pomysł, dlatego starałam się skrócić czas postoju w ten sposób, aby łódka nie musiała zatrzymywać się do zera.
Myślę, że właśnie wtedy przeżywałam największy kryzys podczas tej przeprawy. Wielokrotnie pytałam się gdzie jest ląd i, czy już go widać. Zbyszek za każdym razem odpowiadał mi: „Nie myśl o Francji! Po prostu płyń!” Muszę przyznać, że dodawało mi to siły. Czasami wystarczy podzielić się z kimś informacją o tym, że jest ciężko i nagle robi się lżej. Wtedy już przestałam liczyć godziny płynięcia, przestałam nucić piosenki w głowie, przestałam myśleć o ciepłej wodzie i jedzeniu. Myślałam jedynie o niczym. W pewnym momencie zauważyłam na swoich okularach małą rysę i za każdym razem, gdy wkładałam głowę do wody skupiałam swoją uwagę tylko i wyłącznie na niej. Czas wtedy zaczął mi szybciej lecieć, panikę i zmęczenie zamieniłam w spokój. Zaczęłam widzieć więcej rzeczy dookoła takie jak przepływające jeden za drugim promy, czy tankowce. Widziałam ławice zielonych ryb, przepływających mi pod brzuchem oraz otaczające mnie meduzy. Jedna z nich zaplątała się w moje lewe ramię, co spowodowało lekki ból. Z taką taktyką płynęłam do 6h. Po tym czasie pomyślałam sobie, że skoro już tyle płynę to muszę być blisko i nie warto poddawać się na końcówce. Zbyszek poinformował mnie wtedy, że zostało mi 10 km. Pomyślałam wtedy: „Super, 3h i po wszystkim”. Teraz wiem, że bardzo się pomyliłam, ponieważ schody zaczęły się dopiero po 8 h przeprawy.
Byliśmy już za połową, gdy w linii prostej do mety pozostało mi 8 km. Okazało się jednak, że prąd, w który nadszedł w danym momencie był na tyle silny, że moje tempo bardzo spadło. Zaczynałam już widzieć ląd co dodatkowo dodawało mi otuchy. Za każdym razem, gdy zatrzymywałam się na posiłek pytałam Zbyszka, czy ja w ogóle płynę do przodu. On za każdym razem odpowiadał: „Tak, tak, tylko po prostu wolno! Płyń!”. Najtrudniejszy dla mnie moment pojawił się na 3 km przed metą, ponieważ już bardzo wyraźnie widziałam latarnię na Cap Griz Nez i widziałam, że ani trochę się do niej nie zbliżam. Szczerze mówiąc nie pamiętam dobrze co wtedy zrobiłam. Wiem tylko, że postawiłam wszystko na jedną kartę i przestałam zatrzymywać się na posiłki, schowałam głowę do wody, brałam wdech jedynie na prawą i lewą stronę i przestałam patrzeć w przód. Kiedy postanowiłam spojrzeć na chwilę przed siebie, zobaczyłam, że już jestem blisko Francuskiego lądu. Wykonywałam wtedy długie i mocne pociągnięcia, aby przedrzeć się przez prąd oraz odpływ, który wtedy się rozpoczął. Ten niewielki odcinek wymagał ode mnie bardzo dużego wysiłku fizycznego.
Kiedy dopływałam do brzegu poraz kolejny doznałam tego miłego odczucia, gdy zaczynam widzieć pod sobą dno, rośliny i kamienie. To znak, że już blisko! Tym razem zakończyłam płynięcie poprzez dotknięcie ręką kamienia. Na Kanale La Manche jest taka zasada, że jeśli kończy się przy skale to wystarczy dotknąć jej ręką, a jeśli na plaży to należy wyjść na ląd za linię fali. Chciałam być jednak pewna, że moje płynięcie zostanie zaliczone, ponieważ przepłynęłam ok 43 km w 13h 18 min. W związku z tym postanowiłam wyjść jeszcze na pierwszą suchą skałę. Pamiętam jak na chwilę na niej usiadłam z ulgą i lekkością. Wtedy zapomniałam już, że było mi zimno i że jestem zmęczona. Cieszyłam się daną chwilą.
Załoga czekała na mnie ok. 200 m od brzegu. Wtedy asystent Kapitana podpłynął po mnie do brzegu na motorówce, aby zabrać mnie z powrotem na łódź. Kiedy weszłam na pokład wszyscy miło mnie przywitali. Herbata z cukrem i imbirem oraz czekoladowe batony smakowały wtedy lepiej niż kiedykolwiek. Miałam teraz okazję spojrzeć na Kanał La Manche z perspektywy załogi. Do portu wracaliśmy ok. 2h. Słońce powoli chowało się za horyzontem, a na dworze robiło się ciemno. Światło dochodzące z promów oraz z Angielskiego brzegu dodawało uroku tej podróży. Wtedy chyba jeszcze nie dotarło do mnie, że dałam radę pokonać wpław Kanał La Manche.
Nastała noc, kiedy dotarliśmy do Dover. Przyszła pora, aby pożegnać się z załogą. Zrobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcie i udaliśmy się w stronę bramy portowej. Mieliśmy jednak mały problem, ponieważ zadzwoniłam do wszystkich firm taksówkowych w Dover i okolicy, ale nie było wolnego pojazdu, który mógłby Nas zabrać do Folkestone. W ostateczności postanowiliśmy, że udamy się na autobus nocny. Okazało się jednak, że Kapitan wracał w tamtą stronę i zabrał Nas z powrotem co bardzo ułatwiło Nam podróż, ponieważ mieliśmy sporo rzeczy ze sobą.
Do domu dotarliśmy po północy. Zmęczona zjadłam szybko kolację, poszłam pod długo wyczekiwany ciepły prysznic i położyłam się spać. Sen jednak trwał krótko, ponieważ nad ranem obudził mnie ból mięśni, który doskwierał mi jeszcze przez kilka dni. Był to ból świadczący o trudności przeprawy i jednocześnie ból ciężkiej pracy i szczęścia, dlatego miło go wspominam. Przez kilka następnych dni bywały momenty, gdy niedowierzałam, że dałam radę pokonać wpław Kanał La Manche. Było to dla mnie ciężkie płynięcie, ale też dobra przygoda, ogrom nowego doświadczenia i wspaniała część mojej historii.
Oprócz tego, że osiągnęłam swój cel chciałam, aby marzenia innych ludzi również mogły się spełniać. W związku z tym utworzyłam zbiórkę pieniędzy, którą zadedykowałam Fundacji Podróże Bez Granic. Wspomniana fundacja promuje aktywny tryb życia dla ludzi z różnymi niepełnosprawnościami oraz każdego dnia udowadnia, że niemożliwe może stać się możliwe!!! Jeśli chcesz ty też możesz im pomóc dokonując wpłaty!!! Dziękujemy!!!