Z końcem lutego i początkiem marca przyszedł czas na długo wyczekiwane zawody GWSC, czyli Gdynia Winter Swimming Cup. Wielu Zimowych Pływaków z Polski nie mogło się doczekać tej zimowej imprezy pływackiej z kilku powodów. Po pierwsze odbywały się one pod patronatem Światowej Federacji Zimowego Pływania IWSA, po drugie mogliśmy czuć się jak u siebie, ponieważ tym razem ludzie z zagranicy przyjechali do nas, a po trzecie organizatorem był Piotr Biankowski, mój dobry znajomy z Pomorza. Z tego co wiem zorganizowanie tego typu zawodów to było jedno z jego marzeń, dlatego nie miałam wątpliwości, że wszystko będzie dobrze.
Zawody odbyły się 29 lutego – 1 marca w Gdyni w porcie „Marina”. Jednak zanim Gdynia, dzień wcześniej do mojego domu na obiad zawitał Bogusław Ogrodnik, Victoria Mori, Marta oraz Marek Rother. Cieszyłam się, że znów w starym składzie możemy pojechać na zawody, dodatkowo mając jeszcze gościa z zagranicy. Do Trójmiasta dotarliśmy wieczorem, tam w biurze zawodów oczywiście spotkaliśmy zawsze pozytywnie zakręconą Beatę, Makę, Wiktorię i jeszcze kilka osób pomagających przy rozdawaniu pakietów, w których można było znaleźć koszulkę z logo zawodów, czepek, buf na szyję oraz kilka drobiazgów promocyjnych. Wszystko znajdowało się w błękitnym worku z morświnem. Tego dnia nawet nie spotkaliśmy Piotra, ponieważ był strasznie zabiegany. Rozdzieliliśmy się i udaliśmy do miejsc, gdzie mieliśmy spędzić najbliższe dwie noce. Ja wraz z Victorią, Hanią i moim Tata spałyśmy u naszej dobrej znajomej Ani Suszyńskiej. Kiedy dotarliśmy na miejsce czekała na nas pysznym ciastem drożdżowym i miską domowych bez. Były tak pyszne, że na długo zapamiętam ich smak. Kiedy dotarliśmy było już dość późno, dlatego po zjedzeniu kolacji i krótkiej rozmowie poszliśmy spać, aby wypocząć przed pierwszym dniem startów.
Kiedy nastał ranek zeszłyśmy
z dziewczynami na dół, zjadłyśmy śniadanie, spakowałyśmy się i wraz z Anią pojechałyśmy do portu. Mój Tata już tam na Nas czekał, ponieważ tego dnia pomagał przy organizacji zawodów. Zapowiadał się pogodny dzień. Świeciło słońce, jednak pomimo tego faktu wiał silny wiatr, powodujący odczuwalność niskiej temperatury. Cała ta aura nie trwała długo, ponieważ w okolicach południa zrobiło się pochmurno i od czasu do czasu padał deszcz. To wszystko nie przeszkadzało jednak pływakom, aby ścigać się w wodzie o temperaturze 4,6 °C. Dla lepszego wizualizowania, że w taką pogodę też można poczuć się jak na wakacjach przytoczę przykład naszego zagranicznego gościa Josefa Koberla, Austriaka będącego rekordzistą Guinnessa w siedzeniu w lodzie (2 h 8 min 47 s), który bez względu na panujące warunki całe zawody chodził w szortach i krótkim rękawku. Nie był to nastrajający do pływania dzień, jednak osobiście uważam, że komentatorzy i wolontariusze mieli gorzej, ponieważ my tylko na chwilę szliśmy na start, potem mogliśmy się ugrzać w namiocie, a komentatorzy, wolontariusze i sędziowie musieli spędzić na otwartym powietrzu cały dzień, dlatego należą im się duże ukłony za sprawnie i dobrze przeprowadzone starty. Wracając do samych zawodów, tego dnia miałam start na 25 stylem klasycznym oraz 450 stylem dowolnym. Co prawda pływałam już taki dystans kraulem, jednak czułam lekki stres, ponieważ pierwszy raz zmierzyłam się wtedy z tym konkretnym dystansem, dlatego z dumą mogę powiedzieć, że zakończyłam go z nowym rekordem życiowym zdobywając srebrny medal. Na 25 m żabą obroniłam tytułu stając na pierwszym miejscu podium.
Po całym dniu zawodów, mimo zmęczenia wieczorem udaliśmy się na galę, gdzie wraz z Hanią Bakuniak i Bogusławem Ogrodnikiem wygłosiliśmy krótką prezentację dotyczącą Zimowego Pływania, jego wpływu na organizm oraz hipotermii. Być może nie była ona idealnie przeprowadzona, jednak cieszy mnie fakt, że wszyscy nas słuchali, zadawali pytania i nawiązaliśmy rozmowę z publicznością, podczas krótkiego quizu pod koniec prelekcji. Co sprawiło, że pomimo dość dużej frekwencji mogliśmy wspólnie porozmawiać na bliski wszystkim temat, wymienić się swoim doświadczeniem i posłuchać opinii innych. Gala odbywała się w restauracji Del Mar, poczęstowano tam nas bardzo dobrym jedzeniem. Można było wybrać rybę lub kurczaka ze szpinakiem, ryż, ziemniaki pieczone lub smażone i różne surówki. Na deser postawiono wiele rodzajów ciast. Nie chciałam się za bardzo objadać, ponieważ następnego dnia czekały mnie kolejne starty, jednak pozwoliłam sobie skosztować ciasta marchewkowego. Piszę o jedzeniu, ponieważ jak najbardziej było przepyszne, więc jeśli kiedykolwiek będziecie mieli okazję być w Gdyni zachęcam do zjedzenia obiadu właśnie w tamtej restauracji. Po powrocie do domu wszyscy poszliśmy spać. Nazajutrz czekał mnie start na 50 metrów stylem klasycznym, 200 dowolnym oraz sztafeta 4×25 dowolnym.
Ranek wyglądał podobnie jak poprzedniego dnia, wspólnie zjedliśmy śniadanie, spakowaliśmy się i pojechaliśmy do Mariny. Pięćdziesiątkę żabą miałam dość wcześnie dlatego po przybyciu na miejsce zaczęłam się przygotowywać do startu. Tego dnia słońce sprzyjało zawodnikom, wiatr trochę ucichł, a woda była spokojniejsza. Pomiędzy dystansami miałam długą przerwę, to jednak nie był problem, ponieważ w wiosce zawodów znajdował się namiot dla zawodników, gdzie można było usiąść, ugrzać się, napić ciepłej herbaty i zjeść ciepły posiłek. Co więcej w namiocie znajdował się duży ekran, na którym można było obserwować całe zawody. Wyścig na 200 m dowolnym był dla mnie równie udany jak na 50 klasycznym. Co prawda nie pobiłam swoich rekordów życiowych, ale ściganie się w zimnej wodzie dało mi wiele radości. Jak to mówi Bogusław Ogrodnik: „Jedni cieszą się, że wygrali a drudzy, że przeżyli.” To prawda, zimna woda każdemu dodaje uśmiechu na twarzy. Wyścig na 200 dowolnym był fajny z kilku powodów. Po pierwsze miałam dodatkowego widza, którym była Pani Ola Zienowicz-Wielebska, moja psycholog sportowa. Pierwszy raz miała okazję kibicować mi na żywo i cieszę się, że choć na chwilkę mogła wpaść i uczestniczyć w zawodach. Po drugie płynęłam w serii z moją dobrą znajomą Alicją Giedryś, której nie widziałam szmat czasu. W przyszłym roku obie mamy w planach pokonanie wpław Kanału La Manche, co więcej nasze terminy zazębiają się dlatego być może wspólnie będziemy mogły podjąć się tego wyzwania. Pamiętajcie w sporcie jak i wszędzie ważni są ludzie, którzy Was otaczają. Motywacja motywacją, ale ludzie w dużej mierze są motorem napędowym do działania.
Ostatnim, bardzo emocjonującym wyścigiem były sztafety. Popłynęłam w składzie z moim Tatą, Grzesiem Mówińskim i Piotrkiem Konopackim z Aquasfera Masters Olsztyn. Wszyscy świetnie się bawiliśmy, ostatecznie wskakując na drugie miejsce podium w kategorii wiekowej powyżej 151 lat.
Dzień zakończył się ceremonią medalową i oficjalnymi przemówieniami kończącymi zawody. Chcę wspomnieć, że zawody GWSC miały również charytatywny akcent. Piotr Biankowski jest ambasadorem fundacji Ronalda Mc Donalda i zbiera pieniądze na budowę Domu Ronalda Mc Donalda w Warszawie, gdzie dzieciaki chore na raka, mogą przechodzić leczenie mieszkając z rodzicami w przygotowanym dla nich pokoju. Uważam, że jest to świetna inicjatywa pod hasłem ‘Aby rodzina mogła być razem’. W związku z tym drugiego dnia zawodów odbył się również start Vip, polegający na przepłynięciu 25 metrów w dowolny sposób, przez osoby, które dołożyły cegiełkę do budowy domu. To nie było jednak jedyne rozwiązanie, ponieważ jeśli jakaś osoba nie czuła się na siłach, aby wejść do zimnej wody lecz chciała wziąć udział w akcji, mogła popłynąć wirtualnie i otrzymać certyfikat GWSC. Co prawda już po zawodach, ale na pomoc nigdy nie jest za późno, dlatego jeśli ktoś chciałby dołożyć swoją cegiełkę zachęcam do kliknięcia w poniższy link:
https://www.frm.org.pl/pl/wesprzyj-nas/wplac-i-pomoz
Organizacja zawodów była dopięta na ostatni guzik, jeśli miałabym się do czegoś przyczepić, byłyby to drobiazgi, które można zmienić w przyszłości. Odjeżdżając poczułam nawet lekki smutek, ponieważ to były ostatnie zawody w tym zimowym sezonie, na których startowałam z tyloma znajomymi z Polski i z całego świata. Na zakończenie nie pozostaje mi nic innego jak po prostu powiedzieć:
#widzimysiewgdyni!!!