Ola Bednarek vs Odyseja Wiślana

Odyseja Wiślana to projekt napisany przez Leszka Naziemca, jednego z prekursorów Zimowego Pływania. Jego celem jest przepłynięcie wpław całej Naszej kochanej Wisły. W lipcu bieżącego roku miałam przyjemność przepłynąć z nim, Markiem Grzywą oraz Łukaszem Tkaczem jeden z jej odcinków. Obstawę stanowili: Michał Starosolski, Zdzisław Domirski, Marcin Bednarek, Łukasz Kamiński i Adam Antoniuk.
Zaczęliśmy w piątek 20 lipca. Spotkaliśmy się przy moście w miejscowości Górka, niedaleko Opatowca. Pojechałam tam z Tatą. Na miejscu byliśmy pierwsi ok. 17.45. Moje pierwsze wrażenie było nieciekawe. Zobaczyłam brudną, po niedawno padających deszczach, Wisłę. Niosła ze sobą piach, glinę i patyki. Oprócz tego tworzyła się na niej piana. Z naszych szacowań jej nurt wynosił ok. 3 km/h. Z racji tego, że to była moja pierwsza taka przeprawa rzeką, naprawdę się trochę przeraziłam. Jednak bez paniki zanim przyjechała reszta ekipy uzupełniłam węglowodany i zmierzyłam temperaturę wody, która przy brzegu wynosiła 18°C.

Planowo mieliśmy zacząć o godzinie 18.30, jednak ze względu na komplikacje drogowe Nasze zmagania rozpoczęliśmy ok. godziny 20.00. Standardowo na początku zrobiliśmy kilka zdjęć i zaczęliśmy wypatrywać miejsca, z którego najwygodniej byłoby nam wejść do wody. Ze względu na stojący przy brzegu statek, baliśmy się, że nie zdążymy z tym nurtem wypłynąć na środek rzeki i w niego wpłyniemy, w związku z tym postanowiliśmy przedostać się przez jakieś chaszcze i wejść za stojącą barką. Prawdę mówiąc poprawiliśmy sobie przy okazji krążenie, gdyż rosło tam sporo pokrzyw, ale przecież Leszek Naziemiec słynie z pływania na dziko, więc czemu nie J. Ruszyliśmy!
Wytyczyliśmy sobie trasę na ok. 8 km, aby zdążyć przed nocą. W między czasie mój Tata pojechał na miejsce, w którym mieliśmy nocować. Była to bardzo przyjemna polana przy wale gdzieś niedaleko Woli Rogowskiej. Mieliśmy tylko nadzieję, że Wisła tam nie wylała.
Czułam trochę chłodu. Woda 18°C to już taka, którą nawet zimowy pływak odczuje. Wiedziałam jednak, że dzisiaj trasa jest krótka i dam radę, zaniepokoiłam się jedynie kolejnym dniem, ponieważ miałam świadomość, że będziemy płynąć dużo dłużej, jednak potraktowałam to jako dobry trening, przede wszystkim termiczny przed Cataliną.
Płynęło mi się spokojnie, widziałam jak pięknie zachodzi słońce. Z perspektywy pływaka w wodzie widać niewiele, jednak bardzo podobały mi się domy w blasku zachodzącego słońca. Szczególną uwagę przykuł pewien kościół, nie wiem jaki, ale to wyglądało trochę jak w jakimś filmie. W pewnym momencie, gdy wzięłam wdech na prawą stronę zaniepokoiłam się również pięknie wschodzącym, prawie pełnym księżycem. Zmartwiłam się nie dlatego, że był piękny, lecz dlatego, że zbliżała się noc a naszego celu jeszcze nie było widać. Tak płynęłam jeszcze z jakieś 20 minut aż w końcu ujrzałam świecące światła. „Tak to on” pomyślałam, gdyż radosne oczy Naszego Land Rovera rozpoznam wszędzie J. Tata ustawił go tak, abyśmy wiedzieli gdzie spływać. Dopłynęłam na miejsce ok. 21.15. Kilka minut później Leszek, a następnie chłopaki. Ognisko już na Nas czekało. Polana okazała się trafnym wyborem. Tata mówił, że jak ludzie we wsi dowiedzieli się, że płyniemy Wisłę wpław to dali nam drewno na ognisko.
Oczywiście zrobiliśmy zdjęcie na dowód, że przeżyliśmy, ogarnęliśmy się i zjedliśmy kolację. Tak miło zlecił wieczór przy ognisku. Rozmawialiśmy o treningach, o ich projekcie, o Catalinie i o Zimowym Pływaniu. W miarę wcześnie poszliśmy spać, ponieważ kolejny etap zaplanowaliśmy o 6.00.


Wybiła godzina O (od Odyseii J). Wstałam o 5:30, zjadłam owsiankę, przebrałam się, uszykowałam węglowodany z BCAA oraz sezamki na kajak i ruszyliśmy. Leszek zaczął ok. 10 minut przed nami.
Pogoda Nam dopisywała, słońce spokojnie wschodziło znad wału. Tym razem płynęłam w pomarańczowych szwedkach i nie ukrywam, że przez moment nic nie widziałam, ponieważ raziło mnie w oczy. Wtedy powiedziałam kajakarzowi, że płynę na niego, bo nie widzę nic przed sobą. Na szczęście trwało to niedługo. Myślę że woda w korycie mogła mieć ok. 17,5°C. Po drodze mieliśmy sobie zrobić jeden przystanek za drugą przeprawą promową w Nowym Korczynie. Kajakarze byli w kontakcie z moim Tatą oraz Panem Zdzisiem, którzy stale informowali Nas o sytuacji zaistniałej na lądzie. Niestety teren za tą przeprawą był zalany. No cóż, trudno, nie ma wyjścia, z tą świadomością płynę dalej. W między czasie dogoniłam Leszka. Spotkaliśmy się dokładnie w miejscu wlotu Dunajca do Wisły. Tam nurt był niesamowicie szybki jak na Polską rzekę. Oczywiście płynęliśmy z dala od samego wlotu, ponieważ tam woda aż się pieniła, robiło to wrażenie. Daliśmy się przez chwilę ponieść nurtowi i popłynęliśmy dalej swoim tempem. Słońce przez cały czas nam sprzyjało i motywowało do dalszego wysiłku.
Za drugą przeprawą promową, gdzieś w okolicach Nowego Korczyna, wpłynęłam na teren zalewowy i centralnie pod sobą miałam po prostu trawę i przez pewien czas płynęłam samymi nogami. Chwile później podpłynęła do nas łódka motorowa z trzema mężczyznami. Myśleli, że ktoś wpadł do wody i postanowili podpłynąć. Wytłumaczyliśmy im jednak, że realizujemy projekt. Byli nim bardzo zaciekawieni i zrobili sobie z nami zdjęcie. Wtedy przytrzymałam się kajaka, gdy z nimi rozmawialiśmy i muszę przyznać, że niesamowicie miłym uczuciem było dotknąć dłonią nagrzanego od słońca kajaka. Zdobywając Koronę Oceanów nie można tak robić, to jednak było nasze luźne przedsięwzięcie, które traktowałam treningowo, dlatego nie wiązało się to z żadnymi konsekwencjami. Ruszyliśmy dalej, minęliśmy wlot rzeki Nidy. Bez problemu można było odróżnić te dwie rzeki, gdyż Nida przy Wiśle wydawała się krystalicznie czysta.

Reszta trasy zleciała Nam bez jakiś większych przygód. Od czasu do czasu trafiłam tylko na jakiś patyk, czcinę lub kawałek trawy. Płynęłam już ponad 4 h. Standardowo nuciłam piosenki pod nosem. Za każdym razem podczas przeprawy wpada mi do głowy jakaś nuta, którą najczęściej nucę. Tym razem hitem okazał się utwór „Ja to mam szczęście” Janusza Radka (w sumie był tematyczny J). W pewnej chwili ujrzałam most nad Wisłą. Wtedy kajakarz powiedział mi, że kawałek za mostem jest nasz cel. Było to w miejscowości Szczucin. Woda wyglądała na wyjątkowo wzburzoną, ten ostatni odcinek płynęłam prawie w samych gródkach piany. Szczęśliwie dopłynęłam do celu. Było ciepło, ale mój organizm powoli przystosowywał się do nowej temperatury i stopniowo ogrzewał. Czekając na resztę ekipy zaczęliśmy robić herbatę i przygotowywać obiad. Zrobiliśmy kluski w sosie carbonara. Piszę to dla ciekawostki, gdyż w sposobie na… preferują dodać śmietanę, my zrobiliśmy mix z serków topionych i wyszło równie pyszne.
Przepłynięty przez Nas dystans wynosił 41 km. Byłam z siebie bardzo zadowolona, nie tylko dla tego, że wytrzymałam tą temperaturę i dystans, ale, że po prostu coś udało mi się zrobić. Wzbogaciłam się o nową wiedzę i doświadczenie. Dowiedziałam się, że jeśli słyszysz szum w wodzie, to znaczy, że może nastąpić wypłycanie i trzeba uważać na kamienie. Na trasie posiłek przyjmowałam średnio co 20-30 minut. Były to węglowodany z BCAA, ale po ok. 3 godzinach sezamki i ciepła herbata z sokiem malinowym.
Podsumowując to sprawozdanie w kilku słowach mogę po prostu powiedzieć, że tak właśnie bawią się pływacy Open Water!

 

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *