Podczas długiego weekendu w dniach 30.05 – 03.06.2018 roku wyjechaliśmy na Mazury w następującym składzie: Aleksandra Bednarek, Hanna Bakuniak oraz Piotr Biankowski. Naszym celem było zdobycie wpław Jeziora Mamry oraz Śniardwy, należących do Korony Polskich Jezior, którą chcemy zdobyć na przełomie czerwca oraz lipca bieżącego roku.
Naszą weekendową podróż rozpoczęliśmy w Giżycku, odbierając łódź asekurującą, którą popłynęliśmy w stronę Jeziora Mamry. Nasze zmagania rozpoczęliśmy tego samego dnia ok. godziny 12.00. Wraz z Hanią Bakuniak wystartowałyśmy z zatoki znajdującej się w okolicach Przystani Skłodowo w stronę parkingu rowerowego przy drodze DW650. Pogoda Nam dopisywała, słońce pięknie świeciło, jednak pomimo to na otwartym akwenie powiewał wiatr, przez co woda falowała. Pierwsze dwadzieścia minut stanowiło oswojenie się z warunkami, w jakich musiałyśmy płynąć. Nie możemy jednak na nie narzekać, największą dekoncentrację stanowiły żaglówki, na które musieliśmy uważać oraz szybkie łodzie motorowe, aby zapobiec kolizji Nasz sternik Robert oraz feeder i obserwator Marcin, dokładali wszelkich starań, aby na bieżąco informować łodzie o tym, że płyniemy za burtą i jednocześnie osłaniali Nas. Jednak jedną z ich ważniejszych funkcji było nawigowanie Nas ponieważ, brzeg był schowany za wyspą i nie było go widać z miejsca startu. Piotr w tym czasie regenerował siły przed swoim startem.
Wraz z Hanią całą trasę przepłynęłyśmy, bez większych kryzysów. Woda była ciepła i jej temperatura wynosiła ok. 23 stopni. Uznałyśmy, że nie będziemy smarować ciała lanoliną w celu zachowania ciepła, zrobiłyśmy to jedynie w miejscach narażonych na obtarcia przez boję asekurującą, którą ciągnęłyśmy za sobą. Dystans jaki przepłynęłyśmy to 7 km 600 m. Z racji tego, że miałyśmy już do czynienia z dłuższymi odcinkami na tego typu akwenach, nie sprawił Nam dużej trudności. Posiłki przyjmowałyśmy co 30 minut. Były to węglowodany oraz BCAA rozpuszczone w wodzie, podawane na odpowiedniej tyczce. Robi się tak w celu uniknięcia kontaktu z łodzią oraz osobami znajdującymi się na niej, ponieważ podczas takich przepraw dotknięcie łodzi lub jakiejś osoby znajdującej się na niej jest zabronione, aby próba była zaliczona zawodnik musi samodzielnie rozpocząć przeprawę ze stałego lądu oraz samodzielnie ją zakończyć wychodząc na stały ląd. Po 2 h 30 minutach Piotr Biankowski ruszył w drugą stronę. Jego przeprawa potoczyła się podobnie jak moja oraz Hani. Jedyną różnicą był dystans, który przepłyną, ponieważ wynosił ok 7 km 300 m. Po kilku godzinach zmagań z dumą możemy stwierdzić, że zdobyliśmy Jezioro Mamry i to nawet w dwie strony.
Do końca dnia nie zostało Nam już wiele czasu, w związku z tym udaliśmy się w stronę Jeziora Śniardwy. Po drodze zatrzymaliśmy się na noc w Niegocińskim porcie w miejscowości Wilkasy. Tam zacumowaliśmy łódkę, zjedliśmy porządną kolację i poszliśmy spać. Nasze miejsce parkingowe łodzi nie było jednak trafne, gdyż staliśmy bokiem do pomostu na wejściu do portu. Pechowo trafiliśmy na wiatr tworzący spore fale, co powodowało silne bujanie łodzią i nie wyspaliśmy się zbyt dobrze. Wczesnym rankiem odpłynęliśmy na Jezioro Śniardwy. Dokładnie to był pierwszy dzień czerwca.
Na Dzień Dziecka, postanowiliśmy odpocząć i poświęcić ten czas na regenerację przed kolejną przeprawą. Po drodze zatrzymaliśmy się na obiad i lody w Mikołajkach. To już był ostatni postój przed Portem Popielno, do którego zmierzaliśmy. Po dotarciu na miejsce i zacumowaniu łodzi oczywiście poszliśmy do sklepu zrobić zapasy na kolejny dzień zmagań, tam nawiązała się ciekawa konwersacja z pewną Panią, której opowiedzieliśmy o Naszych szalonych pomysłach. Potem doszło kilkoro jej znajomych i obiecali, że rano przyjdą Nam kibicować na starcie. Nasz projekt tak im się spodobał, że Nawet żeglarze życzyli Nam flauty następnego dnia. Po pożegnaniu się poszliśmy na krótki rozpływanie do jeziora, po czym zaczęliśmy regenerować siły przed kolejnym dniem.
Planowo chciałyśmy z Hanią rozpocząć przeprawę przez Śniardwy 2 czerwca o 6.00, mieliśmy jednak godzinkę opóźnienia. Jednak pomimo to Nasi wierni kibice tak jak zadeklarowali dzień wcześniej zjawili się na miejscu startu. Była pochmurna pogoda, wiał wiatr i z początku lekko padało. W każdym razie pogoda nie była zachęcająca do płynięcia. Dziś postanowiłyśmy posmarować się nieco grubiej lanoliną. Założyłyśmy boje i ruszyłyśmy przed siebie. Za trzcinami łódź z załogą już czekała. Ten akwen stanowił dla Nas wszystkich większe wyzwanie. Ze względu na zachmurzenie nie było widać drugiego brzegu. Nie ukrywam, że tym razem nawigacja nie wyszła mi najlepiej. Przez pierwsze 6 km towarzyszyła ok. 0,5-0,7 metrowa fala. Z perspektywy łodzi nie była ona bardzo duża, ale z perspektywy pływaka znajdującego się w wodzie sprawiała zupełnie inne wrażenie. Momentami nawet nie widziałam Hani, tylko jedną wodną ścianę. Muszę jednak przyznać, że gdy wpadło się w ‘rezonans’ z falą, polegający na tym, że w momencie gdy znajdowałam się na jej grzbiecie rękę miałam w górze, a gdy byłam w dolinie atakowałam ręką w dół, całkiem nieźle się płynęło. W porównaniu z Jeziorem Mamry częściej natrafiałam na glony. Raz nawet miałam wrażenie, że zaraz się zaplączę, ale ten kawałek na szczęście nie był długi. Podobnie jak wcześniej, przyjmowałyśmy posiłki co 30 minut. Do 10 km były to węglowodany oraz BCAA rozpuszczone w wodzie, później oprócz tego jadłam sezamki a Hania przyjmowała żel.
Tym razem nie obyło się bez kryzysu. Po przepłynięciu 12 km zaczęłam czuć, że jest mi zimno w dłonie oraz stopy. Z początku czułam pewien niepokój wiedząc, że zostało jeszcze ok. 6 km. Na następnym karmieniu poprosiłam po prostu o ciepłą herbatę. Dzięki temu czułam się odrobinę lepiej. Zdrętwienie w palcach czułam jeszcze przez godzinę, potem ustało. Po późniejszej rozmowie z Hanią dowiedziałam się, że miała podobny problem. Być może było to spowodowane wiatrem, który owiewał mokre dłonie podczas przenoszenia ręki nad wodą, wiemy jednak, że umiejętności nabrane podczas przygody z Zimowym Pływaniem pozwoliły Nam płynąć dalej. Trasa była o wiele dłuższa niż ta z przed dwóch dni. Miałam wrażenie jakbym płynęła po nie wiadomo jak wielkim akwenie, prawie w ogóle nie widziałam lądu, momentami odnosiłam wrażenie jakbym pływała w koło, ale ufając nawigatorowi po 18 km 550m dotarłam wraz z Hanią do celu, który znajdował się w miejscowości Tartak Okartowo. Płynęłyśmy 5 godzin i 30 minut. Zanim wyszłam na ląd musiałam znaleźć pion, ponieważ po takim czasie płynięcia w poziomie po ukończeniu przeprawy może przez chwilę kręcić się w głowie. Następnie przyszedł czas na Piotrka.
Równo o godzinie 13.00 Piotr Biankowski rozpoczął przeprawę przez Śniardwy, a ja wraz z Hanią pochłonęłyśmy obiad w kilka minut i dodawałyśmy otuchy Piotrowi podczas gdy on płyną. Poleciłyśmy mu również posmarować się dziś trochę grubiej wazeliną, jednak po kilku minutach rozchmurzyło się i wyszło piękne słońce, a na jeziorze zrobiła się, wcześniej życzona Nam przez żeglarzy, flauta. Piotr miał nieco inne przygody niż my. Oprócz glonów atakowały go ryby. W połowie trasy sześćdziesięciocentymetrowy sandacz uderzył go płetwą ogonową w policzek. Jego mina była wtedy bezcenna, pomimo to ze spokojem ruszył dalej. Ze względu na wczesną porę mojego i Hani startu nie miałyśmy ruchu żaglówek na jeziorze, Piotr jednak pod koniec trasy podczas przecinania szlaku żeglugi płyną przez chwilę kursem kolizyjnym z dwoma białymi flotami oraz jedną żaglówką, na szczęście śmiało wybrnęliśmy z tego miejsca i ponownie znaleźliśmy się poza szlakiem w bezpiecznym miejscu. Dzielnie płynąc do celu przebył 17 km 300 m. Różnica w między długością dystansu w dwie strony przez ten akwen wynikała z innego sposobu omijania miałkiej górki znajdującej się w połowie tego jeziora. W taki sposób możemy po raz kolejny być dumni z tego, że udało Nam się zdobyć Śniardwy i to nawet w dwie strony.
Warto wspomnieć, że przeprawę Piotra zakończyliśmy małym widowiskiem. Podpłynęliśmy łodzią do plaży w Porcie Popielno, wskoczyłyśmy z Hanią do wody i krzyknęłyśmy do ludzi kąpiących się przy plaży: „Słuchajcie, ten gościu właśnie przepłyną Śniardwy!” Prawdę mówiąc nie myślałyśmy, że zrobimy takie widowisko, wszyscy patrzyli, dopytywali się o szczegóły, gratulowali, bili brawo i przybijali Nam piątki z początku myśląc, że zrobiliśmy to tylko łodzią.
Zmagania z Jeziorem zakończyliśmy ok. godziny 19.30. Tej nocy spało nam się rewelacyjnie. Po kolacji od razu rozpoczęliśmy regenerację.
3 czerwca o 5.30 ruszyliśmy w stronę Giżycka, aby zostawić łódkę. Pomimo tego, że już nie płynęliśmy wpław, Neptun, który dzień wcześniej został przez Nas poczęstowany trochę mocniejszym napojem niż herbata(zwyczaj żeglarski mówiący, że przed podróżą przez otwartą wodę należy „Napić się z Neptunem”, czyli wlać odrobinę alkoholu do akwenu, po którym się płynie), okazał się być przychylny i również w słońcu i flaucie spokojnie wróciliśmy do domu.
Dwie przeprawy przez dwa duże pod względem powierzchni Polskie Jeziora okazały się być sukcesem. Miło spędziliśmy czas stawiając przed sobą nowe wyzwania i zdobywając doświadczenie, które na pewno będzie dla Nas bardzo ważne podczas kolejnych prób zdobywania innych akwenów wodnych. Kolejny przystanek Dąbie i Miedwie.