Puchar Świata IWSA – Jinan 2020

Na początku wyobraźcie sobie biały śnieg opadający na ziemię z dużą precyzją, którą zawdzięcza naturze. Na trawnikach, chodnikach, dachach domów i samochodach powstaje biała pościel, a woda w stawach, oczkach wodnych, czasami w rzekach i morzach oraz w jeziorach zaczyna zamarzać. Ludzie wyciągają z szafy ciepłe kurtki, buty, czapki i rękawiczki a Zimowi  Pływacy stroje kąpielowe, czepki, zatyczki do uszu, klapki, bojki oraz okulary pływackie i zaczynają przygotowywać się do sezonu. Być może brzmi to nieco dziwne, ale wyznaczane w życiu cele i marzenia, a potem dążenie do ich realizacji, są czymś co nas napędza  do działania, motywuje, uczy wielu wartościowych rzeczy, ale przede wszystkim tworzy nasze własne drogi, których nikt nie może zabrać. To sprawia, że życie jest tak fascynujące, a w szczególności wtedy, gdy  w perspektywie ma się wyjazd na drugi koniec świata do kraju, gdzie kultura, architektura, jedzenie i język zdecydowanie różnią się od  Polskich zwyczajów. Pisząc ten z lekka rozbudowany opis mam  na myśli podróż do Chin na Puchar Świta International Winter Swimming, Association, odbywający się 11-12 stycznia w Jinan oraz poprzedzające je zawody w Taierzhuang.

Lotnisko Pekin

W następującym, czteroosobowym składzie: Aleksandra Bednarek, Hanna Bakuniak, Michał  Perl oraz Remigiusz Gołębiowski, 5 stycznia  2020 roku rozpoczęliśmy podróż na zawody z cyklu Zimowego Pływania do Chin. Tego dnia spotkaliśmy się około południa w Warszawie na lotnisku Fryderyka Chopina. Mówi się, że samolot to jeden z bezpieczniejszych środków transportu, bardzo go lubię, jednak pomimo wszystko za każdym razem czuję pewien lęk przed podróżą. Dzień wcześniej pierwszy raz oglądałam Supermana, który rozpoczyna się  od katastrofy lotniczej, jednak na całe szczęście w pobliżu jest Superman, ratujący ludzi z opresji. To tylko takie małe wtrącenie, a teraz przejdźmy już do samego wyjazdu.

Nasz lot trwał osiem godzin, ze względu na przesunięcie czasowe do Pekinu dolecieliśmy ok. szóstej nad ranem. Tam przeszliśmy kontrolę bezpieczeństwa oraz odprawę paszportową a następnie poszliśmy odebrać bagaże. Tam spotkaliśmy Johna Coninghama – Rollsa z Wielkiej Brytanii, który jest wice prezydentem światowej federacji IWSA. W związku z tym byliśmy już spokojni, ponieważ z nadzieją, że John wie gdzie iść podążaliśmy za nim. Kiedy doszliśmy do wyjścia, tam z kartką, na której były wypisane nasze nazwiska, czekała bardzo sympatyczna Chinka Lulu, pomagająca Nam na miejscu. Zanim jednak pojechaliśmy do hotelu usiedliśmy i wypiliśmy  kawę, ponieważ czekaliśmy jeszcze na drużynę z Rosji oraz z Łotwy. Na lotnisku spędziliśmy jeszcze ok. półtorej godziny, a  następnie udaliśmy się do hotelu. Kiedy wyjechaliśmy już poza port lotniczy, z początku Chiny nie zrobiły na mnie dużego wrażenia, wyglądały po prostu jak miasto, było tam jedynie trochę więcej śniegu niż w Łodzi.

Siedziba Chińskiej telewizji CCTV

Sytuacja jednak nieco uległa zmianie, gdy wyjechaliśmy z obrzeży Pekinu i dotarliśmy do miasta. Co prawda wtedy jeszcze nie było  widać tradycyjnej chińskiej architektury, ale wysokie wieżowce mieszkalne, których szczyty niestety ginęły w smogu. Pierwszą rzeczą, wzbudzającą moje zainteresowanie były stacje rowerowe, ciągnące się czasami nawet przez kilka skrzyżowań oraz ruch uliczny, wyglądający nieco inaczej niż w Polsce, ponieważ był dużo większy. Kiedy dojechaliśmy do hotelu, zameldowaliśmy  się zostawiliśmy rzeczy i udaliśmy się na spacer po okolicy. Po godzinie kręcenia się  po ulicach Pekinu trafiliśmy do marketu Hong Qiao Pearl Market. Wydawałoby się, że to zwykły sklep, jednak wejście tam okazało się ciekawym doświadczeniem. W środku były  cztery piętra ( a przynajmniej na tylu byliśmy) pełne różnych straganów z paskami, torebkami, kimonami, jedwabnymi szalami, sprzętem elektronicznym, chińskimi pamiątkami, perfumami, biżuterią, herbatą,  garniturami zabawkami oraz wieloma innymi rzeczami. W tamtym miejscu wystarczyło się tylko spojrzeć na jakiś produkt, a wtedy sprzedawca od razu zachęcał Cię do jego kupna i za wszelką cenę chciał to sprzedać, a kiedy chciało się już odejść od stoiska to automatycznie cena produktu zostawała obniżona, a kiedy cena nadal Ci nie odpowiadała to na ich kalkulatorze można było wpisać swoją propozycję i zazwyczaj można było tam coś kupić za bardzo małe pieniądze. Śmialiśmy się, że to  taki magazyn AliExpress. Czułam się tam trochę jak Percy Jackson w Kasynie, było tam głośno i panował harmider, ciągle ktoś coś do nas mówił i trudno było stamtąd wyjść. Siedzieliśmy tam chyba z trzy godziny po czym wróciliśmy do hotelu, ponieważ o osiemnastej miała się odbyć kolacja powitalna. Z powrotem przyjechaliśmy jednak taksówką, ponieważ chcieliśmy jeszcze chwilę odpocząć. W Chinach taksówkę można łapać jak stopa i nie są one bardzo drogie, ponieważ za 5 km zapłaciliśmy 20 Juanów, czyli ok. po  2,5 zł na głowę.

A.Bednarek, M.Perl w drodze do Pearl Marketu
Miejska stacja naprawy rowerów
Miejska stacja rowerowa

Nadszedł czas kolacji, tam spotkaliśmy się z pierwszą częścią tegorocznej ekipy zawodników, którzy mieli startować w zawodach. Usiedliśmy przy dużym okrągłym stole wraz z Naszymi znajomymi z  Finlandii. Na środku znajdował się duży kręcący się talerz, na którym ustawiane były różne lokalne potrawy. Można było znaleźć tam ryż, kurczaka w panierce, kukurydzę, ziemniaki w polewie karmelowej, rybę i wiele innych warzyw i rodzajów mięs, których nie udało mi się rozpoznać. Oczywiście na początku nie dostaliśmy noża i widelca  tylko pałeczki, którymi posługiwać  się nie potrafiłam i teraz możecie sobie tylko wyobrazić co czuje głodny człowiek mający przed sobą talerz ryżu oraz kukurydzy oraz pałeczki do ich zjedzenia. Nie było jednak bardzo źle bo dość szybko nauczyłam się nimi posługiwać i szczerze mówiąc to chyba nawet zdrowy sposób na jedzenie, bo nie wpycha się do ust dużych porcji. Tego dnia wszyscy byliśmy zmęczeni podróżą, więc po powrocie do pokojów zasnęliśmy w mgnieniu oku. Chcieliśmy wypocząć, ponieważ następnego dnia pobudka była o 6.30.

Kiedy zeszliśmy na śniadanie, mieliśmy tak wiele produktów do wyboru, że nie wiadomo było od czego zacząć. Nie lubię jeść na śniadanie zbyt ciężkich pieczonych rzeczy, więc standardowo zjadłam ryż, ciasto ryżowe i owoce. Następnie udaliśmy się do autokaru, ponieważ czekała Nas wycieczka, której pierwszym punktem była wizyta w Zakazanym Mieście. Wtedy pierwszy raz zobaczyliśmy tradycyjną Chińską architekturę. Spacer był długi, jednak bardzo przyjemnie chodziło się po dróżkach starego miasta. Jako ciekawostkę oraz przestrogę na przyszłość, chcę Wam powiedzieć, że  gdy chcieliśmy zrobić sobie przed wejściem grupowe zdjęcie z flagą  IWSA, podszedł do nas policjant i kazał Nam schować flagę, w takich miejscach nie powinno się wyciągać innych barw niż Chińskie. Kolejnym etapem wycieczki była wizyta w muzeum jedwabiu. Muszę przyznać, że wyglądało  dość skromnie, jednak warto  tam się udać, ponieważ pokazano nam jak od podstaw tworzy się jedwab.

Od lewej: E.Makkinen, A.Bednarek, M.Perl, H.Bakuniak, K.Yrjö-Koskinen
Zakazane miasto
Zakazane miasto
Muzeum jedwabiu

Jet lag to jednak paskudne zjawisko, ponieważ chwilę po wejściu do autokaru dość twardo zasnęłam i ciężko było mi się rozbudzić kiedy dojechaliśmy na obiad. Co prawda mieliśmy wiele posiłków do wyboru, jednak standardowo wybrałam ryż warzywa, kluski na parze i kurczaka. Zadowoleni, bo najedzeni kontynuowaliśmy zwiedzanie. Ostatnim punktem programu był spacer po Wielkim Chińskim Murze. Wyglądał on cudownie na tle górzystego terenu, jednak spacer po nim był dość ciężki, ponieważ schody były na tyle wysokie, że niemal trzeba było się  na nie wspinać. Czule wspominaliśmy tą wycieczkę przez kolejne trzy dni, a dokładniej nasze nogi ją wspominały. Następnie była kolacja i nareszcie upragniony sen. Można powiedzieć, że na tym zakończyła się ta bardziej rekreacyjna część wyjazdu, ponieważ następnego dnia szybką koleją, jadącą ponad 300 km/h, udaliśmy się do antycznego miasta Taierzhuang, gdzie odbyły się pierwsze z zaplanowanych zawodów.

Wielki Mur Chiński
Wielki Mur Chiński
W oczekiwaniu na kolej

Starożytne miasto Taierzhuang jest położone w prowincji Shadong we wschodnich Chinach.  W tym miejscu można było rzeczywiście poczuć się jak w tradycyjnych Chinach. Już sama ogromna brama z klasycznym chińskim dachem, zawijającym się do góry, będąca wejściem do miasta, stanowiła duże zainteresowanie wśród ludzi, którzy pierwszy raz odwiedzili to miejsce. Był to jednak dopiero początek, ponieważ powierzchnia całego antyczne miasta liczy 2 km2 , w związku  tym przechadzając się po starych uliczkach zobaczyliśmy jeszcze wiele świątyń, muzeów, mostów, starych kanałów, pięknych dekoracji czekających na obchody przyjścia Nowego Roku oraz jeszcze innych elementów starożytnej chińskiej architektury.

Mieszkaliśmy tam w dość małych,  ale przytulnych pokoikach. Wyglądały one nieco bardziej nowocześnie niż miasteczko, jednak pomimo to było czuć antyczny klimat. Kiedy zameldowaliśmy się, zostawiliśmy niepotrzebne w danej chwili rzeczy w pokojach i poszliśmy przejść się po okolicy. Z początku spacerowaliśmy w obrębie Antycznego Miasta, jednak później postanowiliśmy wyjść na zewnątrz i zobaczyć  co znajduje się dalej. Rzeczywistość nie wyglądała już tak kolorowo. Można by stwierdzić,  że mając możliwość pomieszkania przez chwilę we wcześniej opisanym miejscu, mogliśmy poczuć się jak w bajce. Wystarczy jedynie zrobić  kilka kroków  od pięknej Chińskiej bramy i dojrzeć  warunki, w jakich rzeczywiście mieszkają tam ludzie. Generalnie spacer chodnikiem nie należy do najprzyjemniejszych, ponieważ wkoło panuje bałagan, sklepy wyglądają jak w Polsce za czasów PRL-u, a przejście przez ulicę stanowi prawdziwą przygodę, ponieważ fakt, że dostało się zielone światło nie świadczy o tym, że ma się pierwszeństwo. W skrócie mówiąc, ludzie jeżdżą samochodami, skuterami i rowerami tam gdzie jest miejsce a przechodząc przez jezdnię równie dobrze można by było zamknąć oczy i przebiec z nadzieją, że nie zostanie się przejechanym przez  jakiś pojazd. Chodząc  ulicami ludzie robili nam zdjęcia i kręcili filmy. Raz nawet widzieliśmy grupę mężczyzn, którzy przed jakimś sklepem zrobili stolik z kartonu i towarzysko grali w karty. Każde dziecko oglądało się za nami i uśmiechało się. Zauważyliśmy wtedy, że europejczyk w Chinach był swego rodzaju  atrakcją. Zaczęliśmy wracać do wioski na trening, ale już w zimowym odkrytym basenie. Jednak zanim weszliśmy do wody każdy Chińczyk z osobna chciał sobie z nami zrobić zdjęcie. Kiedy weszłam do wody, czułam się bardzo dobrze, jej temperatura wynosiła ok. 5 °C, była tylko nieco brudna, prawdopodobnie od stateczków tam pływających, ponieważ zawody odbywały się na Grand Kanale.

Przygotowania na przyjście Nowego Roku w Taierzhuang
Antyczne miasto Taierzhuang

Po powrocie  do pokoju, szybko się przebraliśmy i udaliśmy na uroczystą kolację, na której było wiele przemówień. Wszystkie były w porządku jak to przemówienia, jednak jak zwykle najbardziej podobało mi się przemówienie prezydent IWSA Mariji Yrjo-Koskinen. Za każdym razem, gdy słucham jak wypowiada się w języku angielskim czuję motywację, aby samemu się go uczyć, a języki obce raczej nie są moją mocną stroną. Jeśli chodzi o jedzenie, było ono podobne do poprzednich dań, ale jednak nieco inne. Można powiedzieć, że  bardziej tradycyjne i znajdowało się tam więcej owoców morza. Jestem osobą, która nie przepada za degustowaniem nowych rzeczy, a w szczególności, gdy są  to owoce morza, więc moja kolacja tradycyjnie zakończyła się ryżem z kurczakiem, warzywami i herbatką jaśminową. Podczas kolacji oglądaliśmy występy artystów.Najpierw wystąpiła Chińska śpiewaczka operowa z tradycyjnym repertuarem. Jestem pewna, że  jest znakomita w tym  co robi, jednak moje ucho nie jest przystosowane do tych częstotliwości dźwięku. Następnie zagrał Chiński zespół na instrumentach, być może wykonanych z bambusa. Jednak występ, który  najbardziej mi się podobał był przedstawiony, przez Chińczyka, który tańczył i w tajemniczy sposób zmieniał maski na twarzy, taki trochę magik. Kiedy kolacja dobiegała końca, została opublikowana lista startowa na zawody w Taierzhuang. Jak się okazało, wielu zawodników nie  było wpisanych, nas również tam nie było. Nie wiedzieliśmy skąd wynikało to nieporozumienie, ponieważ mieliśmy ze sobą potwierdzenie zgłoszeń. Na szczęście po długim czasie  rozmów wszyscy brakujący zawodnicy ostatecznie znaleźli się na listach. Kolacja dobiegła końca, jednak wieczór dalej trwał a wszyscy zawodnicy zostali zaproszeni na krótki rejs małymi łódeczkami po Grand Kanale. Widoki były cudowne, myślę, że oświetlenie miasta dodawało jeszcze większego efektu, sprawiającego, że nie chciało się oderwać wzroku od niektórych budowli. To nie było jednak  takie po prostu przepłynięcie, ponieważ łódka była sterowana, przez sympatyczną młodą Chinkę, śpiewającą tradycyjne dla ich kultury pieśni. Rejs zakończony został widowiskiem przed pewnym, bardzo oświetlonym budynkiem. Był to po  prostu jeden z hoteli, przed którym codziennie o 21.00 można było ujrzeć przedstawienie smoka, jak również wystrzeliwane zimne ognie, wyglądające jak iskrzące się gwiazdy. Po długim dniu, udaliśmy się do pokojów i poszliśmy spać, ponieważ nazajutrz czekały ważne dla nas starty.

Antyczne miasto Taierzhuang
Hotel przy Grand Kanale -Taierzhuang
Grand Kanał – Taierzhuang

Generalnie każdy wyścig jest ważny i wnosi nowe wartości w sportową karierę. Jednak trzeba przyznać, że gdy w grę wchodzi walka o pieniądze wyścig staje się jeszcze bardziej emocjonujący, ponieważ konkurencja staje się dużo większa, co więcej, bardziej zdeterminowana do wyścigu. Tradycyjnie wstaliśmy rano, jednak ku mojemu zdziwieniu podczas śniadania nie musiałam ograniczać się do ryżu i parowanych klusek, ponieważ był chleb tostowy i dżem porzeczkowy. Mniamm…. Strzał w dziesiątkę, mój ulubiony dżem na śniadanie. Zjedliśmy i udaliśmy się na ceremonię otwierającą zawody. Tam ustawialiśmy się wkoło dużej sceny. Każdy z krajów miał wyznaczone miejsce za wolontariuszem, trzymającym tablicę z nazwą państwa oraz flagą. Wtedy zauważyliśmy, że  nad nazwą Polska widnieje czerwono-biała flaga, w związku z tym podeszliśmy do wolontariuszy  i poprosiliśmy, czy mogliby ją zmienić.  Piszę o tym,  nie dlatego, aby zaznaczyć ich błąd, lecz po to, aby uświadomić Wam, że Chińczycy są bardzo wrażliwi na takie pomyłki, ponieważ  dziewczyna za to odpowiedzialna, pomimo to, że nie mieliśmy do niej pretensji tylko poprosiliśmy  o zmianę bardzo się przejęła i zestresowała. Taka sytuacja dla większości tych ludzi to podobno rodzaj utraty twarzy na dany moment. Za chwilę wszystko wróciło do normy. Staliśmy i  oglądaliśmy występy oraz słuchaliśmy przemówienia, a następnie zaczęliśmy zmierzać w stronę basenu, gdzie miały zostać rozegrane zawody. Na miejscu panowało małe zamieszanie, ponieważ w zawodach brało udział bardzo dużo zawodników. Szatnia oraz ciepłe miejsce, w którym mogliśmy czekać na starty znajdowało się w łodzi zakotwiczonej przy lądzie. To dość nietypowa lokalizacja, jednak miała ona swój urok. Moim głównym startem tego  dnia był wyścig na 50 m stylem klasycznym. Pierwszą rozgrzewkę zrobiłam godzinę przed startem, później poszłam odpocząć i ok. 20 minut przed wejściem do wody na dogrzanie zrobiłam kolejną, ale już krótszą. Kiedy nadeszła godzina startu, poszłam w miejsce, gdzie dostawało się karty startowe, a następnie już skupiona zostawiłam ubrania w pudełku i udałam się na wyznaczony dla mnie tor. Wystartowałam w serii z Chinką, która stanowiła dla mnie wielką niewiadomą, ponieważ widziałam ją pierwszy raz. Płynęła bardzo  szybko, na nawrocie widziałam, że ma nade mną przewagę, była ona nieznaczna, jednak podczas płynięcia sprintu nie ma się nad czym zastanawiać i od początku zasuwać. Trudno mi powiedzieć czy myślałam wtedy o czymkolwiek, po prostu wydłużyłam  cykle, wzmocniłam ruch, czyli w  końcu po prostu zastosowałam się do rad mojej trenerki i dosłownie rzutem na taśmę wyprzedziłam rywalkę. Miałam chwilę przerwy i wraz z resztą polskiej ekipy zaczęłam się przygotowywać do startu w sztafecie na dystansie 4×50 m stylem dowolnym oraz zmiennym. Oba  wyścigi zakończyliśmy z powodzeniem, ponieważ zdobyliśmy wtedy dwa srebrne medale.

Oficjalne otwarcie Festiwalu Zimowego Pływania w Taierzhuang
Miejsce oczekiwania na start 🙂
A.Bednarek ze słotym medalem na 50 m stylem klasycznym oraz w srebrnymi w sztafetach na 4×50 dowolnym oraz 4×50 zmiennym
Przed sztafetą na 4×50 dowolnym

Ostatni wieczór w antycznym mieście był dość ciepły, nie  było smogu, ponieważ  niebo było przejrzyste, było widać wiele gwiazd oraz księżyc zmierzający ku pełni. Umówiliśmy się wtedy ze znajomymi z Finlandii oraz Czech na karaoke. Wiele barów niestety już powoli zamykano, więc zakończyliśmy na miłym wieczornym spacerze po antycznych ulicach, antycznego miasta.

Kolejnego dnia wyruszyliśmy w drogę do Jinan już na Puchar Świata. Podróż zajęła nam   trochę ponad pięć godzin. Kiedy wjechaliśmy do miasta wyglądało ono trochę bardziej nowocześnie niż Pekin, było tam nieco czyściej, jednak panujący ruch na drogach był niezmienny. Schemat dnia był podobny jak poprzednio, obiad, basen, kolacja, sen, a po śnie nowy dzień, który przyniósł wiele sytuacji, które nie często dzieją się na zawodach, jednak sprawiają, że potem z uśmiechem można je powspominać. Pierwszego dnia pucharu mieliśmy zbiórkę o 8.00 w holu hotelu, a stamtąd wspólnie z resztą zawodników udaliśmy się autokarem na miejsce startów. Tego dnia podczas porannej sesji zaplanowany był start na 300 m stylem dowolnym, a w popołudniowej 25 stylem klasycznym,  50 dowolnym, 100 klasycznym oraz sztafeta 4×25 dowolnym. Wszystko byłoby w porządku gdybyśmy z Hanią zostały poinformowane o fakcie, że Nasza seria na 300  m będzie rozegrana dopiero o 14.30. Mając dużo wolnego czasu pochodziłyśmy trochę po okolicy, weszłyśmy do kilku sklepów spożywczych, aby znaleźć coś do jedzenia. Nie było to jednak banalne, ponieważ ciężko było tam znaleźć coś co chciałybyśmy zjeść, ponieważ w różnych pudełkach znajdujących się na regałach były np. hermetycznie pakowane kurze łapki lub pazurki, bardzo charakterystycznie pachnące jajka i inne produkty, których nie udało mi się  zidentyfikować. Poprzestałam szukanie na snikersie,  którego zjadłam wtedy z dużym apetytem. Zbliżał się start Remka, dlatego wróciłyśmy nad jezioro  Daming. Potem poszłyśmy na obiad i kiedy zbliżała się godzina 13.00 udałyśmy się wraz ze znajomą z Czech Pavliną Novakovą oraz Scottem Lautmanem z USA w stronę namiotu, aby przygotować się do startu. Nie spiesząc się, spacerem przemierzaliśmy park. Kiedy dotarliśmy na miejsce ujrzeliśmy już ustawione Chinki jedna za drugą i sędziego, mówiącego do nas coś w języku chińskim. Wywnioskowałyśmy, że mamy się pospieszyć, w związku z tym szybko ubrałyśmy stroje, spakowałyśmy najpotrzebniejsze rzeczy do worka i poszłyśmy  się ustawić. Potem weszłyśmy na łódkę, którą popłynęłyśmy w stronę wyspy położonej na Jeziorze Daming, ponieważ stamtąd rozpoczynał się start na 300 m. Kiedy dotarliśmy na miejsce zostaliśmy pokierowani do dużego, białego namiotu i kazano nam poczekać na wywołanie sędziego. Według założeń powinniśmy spędzić tam maksymalnie 10 min, ten czas jednak wydłużył się prawie do godziny, ponieważ organizatorzy czekali   na przedstawicieli władz, którzy mieli wygłosić przemówienia. Ciekawym momentem jednak był start, ponieważ większość wyścigów w zimnej wodzie  rozpoczyna się z wody ze względów bezpieczeństwa. Okazało się jednak, że tym razem będziemy skakać z pomostu, w związku z tym przed samym startem ochlapałam wodą twarz, kark, ręce oraz nogi, aby pierwszy szok termiczny mieć za sobą. Przed rozpoczęciem wyścigu, ktoś powiedział, abyśmy uważały, ponieważ głębokość wody w tym miejscu wynosi jedynie 1 m. Nie miałam zamiaru skakać bardzo głęboko, jednak uważam, że to była bardzo istotna uwaga. Nareszcie doczekałyśmy  się sygnału startowego i praktycznie cały dystans pokonałam płynąć w tak zwanej pralce. Cieszę się, że wybiłam się z niej, co nie często mi się udawało, dlatego uważam ten start za bardzo udany. W rezultacie zdobyłam wtedy brązowy medal. Kiedy wyszłam z wody po starcie wszystkim towarzyszyły jeszcze emocje związane z wyścigiem, gratulowałyśmy sobie, ludzie robili nam zdjęcia i atmosfera była bardzo  dobra, jednak po jakiś pięciu minutach najzwyczajniej zaczęło mi się robić zimno, a rzeczy, pozostawione na wyspie wciąż płynęły na łodzi i wszystko byłoby w porządku, gdyby łódka podpłynęła do strefy zawodników (tak jak podczas poprzednich serii), tym razem zrobiła to dalej, poza strefą, w związku z tym musiałyśmy przecisnąć się przez tłum kibiców, którzy chcieli robić  z nami zdjęcia.

Basen, na którym były rozgrywane wyścigi z cyklu Pucharu Świata w Jinan
Trasa na 300 m Jinan
Zdjęcie fotoreporterów robiących zdjęcie Nam 🙂

Paradoksem opisanego wyścigu było to, że kolidował on z ceremonią otwarcia Pucharu Świata oraz ze sztafetą 4×25 stylem dowolnym rozgrywaną w ramach PŚ. Dlatego wraz z Hanią szybko się ubrałyśmy i pobiegłyśmy w stronę basenu, który był oddalony ok 700 m od trasy na 300 m. Oczywiście na sztafetę nie zdążyłyśmy, jednak to nie było tylko nasze zmartwienie, ponieważ inne teamy miały podobną sytuację, dlatego podjęto decyzję o przełożeniu jednej serii. Nie pozostało mi nic innego jak przygotować się do startu na 25 m stylem klasyczny.  Obok basenu panował niezły chaos, po chwili jednak znalazłam się już w namiocie dla zawodników, gdzie spokojnie mogłam przygotować się do startu. W trakcie rozgrywania wyścigów, sędziowie oznajmili, że dziś nie zdążymy przeprowadzić wszystkich konkurencji, dlatego zostaną one przełożone na kolejny  dzień. Nie zabrzmiało to dobrze, ponieważ w tym przypadku musiałam wystartować w siedmiu konkurencjach.

Po tym zwariowanym dniu udaliśmy się całą grupą na kolację a po kolacji poszliśmy na mały spacer po okolicy. Śmieję się, że zwiedziliśmy wioskę Chińskiego Świętego Mikołaja, ponieważ przechadzaliśmy się ładnie oświetlonymi uliczkami, otoczonymi małymi sklepikami, budkami z jedzeniem i kamieniczkami. Miało to inny urok niż deptak na ul. Piotrkowskiej w Łodzi, ponieważ w budkach z jedzeniem można było spotkać nabite na patyk kałamarnice, lub talerz krewetek czy małych ośmiorniczek na blacie. Kiedy wróciliśmy pozostało nam tylko  odpocząć przed kolejnym dniem, który szykował się na bardzo intensywny.

Chińska zastawa
Nie wiem co to, ale było dobre
Wioska Chińskiego Świętego Mikołaja

Drugi dzień Pucharu Świata zaczął się podobnie jak ten pierwszy. Śmieszne było  to, że plan startów na ten dzień był w języku chińskim dlatego przy  pomocy wolontariuszy tłumaczyliśmy to na angielski. Gdybym miała w skrócie podsumować jak przebiegały zawody powiedziałabym tylko, że kiedy  moja seria siedziała na ławce przed wyścigiem, to za nią siedziała pierwsza seria kolejnej konkurencji. Pomiędzy startami miałam nie więcej niż 25 minut przerwy. Wszyscy, którzy byli w podobnej sytuacji z niecierpliwością wyczekiwali na przerwę między blokami zawodów, mającą odbyć się o godzinie 12.00. Jednak po 25 m stylem motylkowym ujrzeliśmy informację wywieszoną na tablicy, informującą o tym, że ze względu na ograniczenia czasowe wyścigi podczas przerwy obiadowej będą dalej rozgrywane, w związku z tym nasze marzenia o chwili wytchnienia uległy zniszczeniu. Nie będę ukrywać, że był to męczący  dzień nie tylko pod względem wydolnościowym, ale również termicznym. Kiedy po moim ostatnim starcie, jakim było 100 m stylem klasycznym, wyszłam z wody, udałam się do bali z ciepłą wodą, tam wraz ze znajomymi siedzieliśmy prawie pół godziny. Kiedy rywalizacje dobiegły końca, rozpoczęto ceremonie medalową, która była również ciekawym elementem zawodów. Odbywała się ona na dużej scenie, z dużym podium oraz dużym ekranem, stanowiącym tło dekoracji. Wszystko wyglądało bardzo profesjonalnie, ponieważ z początku wyczytywano nas, wręczano nam medale oraz maskotki, jednak po zejściu ze sceny pluszaki nam odbierano i używano je do kolejnej dekoracji. Jednak niedaleko znajdował się stragan, na którym można było zakupić taką maskotkę, dlatego śmiejemy się, że to był czysty  biznes, ponieważ wielu zawodników na pamiątkę chociaż jedną taką maskotkę chciało sobie zakupić.

Ściana z autografami
A.Bednarek, zmęczona, ale zadowolona po 100 m stylem klasycznym
Dekoracja od lewej: E.Makkinen, A.Bednarek
Po startach w bani z gorącą wodą

Po powrocie do hotelu, szybko spakowaliśmy rzeczy, wymeldowaliśmy się, zeszliśmy na kolację, pożegnaliśmy się z częścią grupy i wraz z kilkoma innymi osobami  pojechaliśmy na dworzec szybkiej kolei, którą udaliśmy się do Pekinu, ponieważ nazajutrz mieliśmy lot do Polski. Noc była ciężka, ponieważ  po intensywnym dniu startów do hotelu dotarliśmy po północy, a wymeldować musieliśmy się już o piątej. Rano nie było z nami wolontariuszy, dzień wcześniej poinformowali nas tylko, że o  piątej na dole będzie czekał autokar, który zawiezie nas na lotnisko. Chińska przygoda dobiegała końca. Na lotnisku staliśmy w dość długiej kolejce do nadania  bagażu, a później w strefie kontroli bezpieczeństwa. Wszystko przebiegło pomyślnie, ale podczas kontroli całej naszej czwórce przeglądano bagaż podręczny i wyciągnięto z niego medale. W samolocie przed pierwszym posiłkiem zażartowałam sobie i powiedziałam do reszty, że na obiad pewnie będzie ryż z kurczakiem, wtedy stewardessa powiedziała do mnie: „Ale mamy też ziemniaki, chce Pani?”. Powrót do domu był spokojny, ale trochę mi się dłużył, jednak w samolocie miałam okazję zamienić słowo z Panią, która uczy języka polskiego w Chinach oraz człowiekiem, który jest pilotem samolotu w niemieckich liniach lotniczych i opowiadał mi wiele interesujących rzeczy o swojej pracy. Kiedy przyjechałam do domu moja Mama nie będąc świadomą tego, że przez cały tydzień na śniadanie, obiad i kolację oprócz ryżu jadłam kluski na parze, postanowiła  zrobić mi przyjemność i na obiad przygotowała właśnie parowańce z sosem truskawkowym. Co prawda nie będę ukrywać, że już  mi się trochę przejadły, ale te smakowały wyjątkowo dobrze. Po powrocie należało się tylko szybko zregenerować, aby jak najszybciej doszlifować formę na Mistrzostwa Świata, które będą miały miejsce w Bled na Słowenii   3 -9.02.2020 r.

Mistrzostwa świata w Bled (Słowenia) 03.09.2020 r

Być może same zawody ze względów organizacyjnych nie  wyglądały bardzo poważnie, jednak uważam, że przeżyć taką imprezę raz na jakiś czas też jest fajnie, ponieważ można dużo poopowiadać, a w głowie zostaną niezapomniane wrażenia. Jednak trzeba przyznać, że cały wyjazd był świetnie zorganizowany, mieliśmy zapewnioną opiekę na miejscu, mieliśmy zakwaterowanie, transport oraz wyżywienie, wszyscy byli mili i uprzejmi. Jeśli kiedykolwiek, chcielibyście wyjechać właśnie do  Chin i przy okazji popływać w zimnych wodach, jak najbardziej polecam ten wyjazd i mam nadzieję, że i mi będzie dane jeszcze tam wrócić, ale kto wie, być może tym razem odwiedzę Szanghaj.

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *